Przerażona zaczęłam się szarpać i wrzeszczeć, a Justin tylko na mnie patrzył z uśmiechem na twarzy. Kompletnie nie wiedziałam co się dzieje.
- Wypuść mnie – załkałam i ponownie spojrzałam na Lucy.
Wyglądała na wyczerpaną i z pewnością taka była.
- Co jej zrobiłeś?! – warknęłam i kiwnęłam głową w stronę dziewczyny.
- Mała, głupia suko – zadrwił i głośno się roześmiał – Nie było jej tyle czasu, a Ty nic nie podejrzewałaś?
- Nie wiedziałam, że jesteś takim potworem! – krzyknęłam.
- Skończysz gorzej niż ona, to jest pewne – mrugnął do mnie okiem, na co miałam ochotę zwymiotować.
Przez tyle lat uważałam go za przyjaciela, za kogoś komu mogę ufać, a teraz? Wszystko wyszło na jaw. Jest większym potworem niż Harry.. Chociaż tak naprawdę Harry nim nie jest.
O Boże dopiero zdałam sobie sprawę, że Harry mógł coś wiedzieć. Musiał wiedzieć kim tak naprawdę jest Justin i dlatego go pobił.
Jestem tak bardzo żałosna, że aż zaczęłam płakać. Zaufałam nie tej osobie co trzeba i muszę za to zapłacić.
- Co ja Ci zrobiłam? – zapytałam resztkami sił i znów się popłakałam – Zawsze byłam przy Tobie.
- Ty nic – wzruszył ramionami – Płacisz za grzechy Twojego chłopaka.
- Harry nic złego nie zrobił – syknęłam i zaczęłam się szarpać – Wypuść mnie!
- Zadzwonimy do niego – stwierdził i wyjął z kieszeni telefon.
Tak bardzo chciałam usłyszeć jego głos. Nie gniewałam się już za dzisiaj. Chciałam, żeby po prostu tutaj był. Ze mną.
Justin wystukał numer i włączył głośnik.
- Halo? – przez ten głos jeszcze głośniej zaczęłam płakać.
Był tak daleko, wszystko przeze mnie.
- Styles, tu Justin – odparł i przybliżył się do mnie – Mam coś dla Ciebie.
- Czego chcesz? – warknął Harry.
Nawet przez telefon mogłam wyczuć, że jest spięty i ma zaciśnięte pięści. Chciałam się odezwać, krzyknąć, wydrzeć, ale nie mogłam. Gula w gardle z sekundy na sekundę rosła, aż w końcu brakowało mi powietrza. Zaczęłam krztusić się własną śliną i ponownie płakać.
- Co to? – zapytał Harry.
- Twoja panienka – zaśmiał się Justin, a ja zdobyłam się na odwagę.
- Harry – wymamrotałam – Przyjedź po mnie, błagam.
- Lily?! – krzyknął i słychać było, że coś się przewraca – Co jej kurwa zrobiłeś?!
- Jeszcze nic. Jak chcesz mieć ją całą to przyjedź tam gdzie zawsze – odezwał się Justin – Masz pół godziny. Sam albo wcale.
Justin rozłączył się, a ja miałam wrażenie, że odlatuję.
Oczy same mi się zamykały, a ciało zdrętwiało. Nie mogłam ruszyć nawet palcami.
-Harry-
JA PIERDOLE. Byłem tak wkurwiony, że miałem ochotę rozpierdolić cały dom.
Pieprzone 30 minut. Tyle mam, żeby znaleźć Lily, zanim jej się coś stanie. Poinformowałem Louisa o całej sytuacji i zgodzili się mi pomóc.
Wsiadłem do pierwszego lepszego auta i ruszyłem w stronę magazynu, w którym prawdopodobnie jest teraz Lily.
Właśnie – prawdopodobnie. Jeśli nie, to koniec.
Nie obchodziło mnie to, że mogę spowodować wypadek. Jechałem 260 km/h i w dupie miałem wszelkie zasady. Teraz liczy się tylko ona.
Po chwili znajdowałem się już przed magazynem. Ręce trzęsły mi się jak cholera, co nigdy mi się nie zdarzało. Nogi miałem jak z waty, a oddech sam przyspieszył. Zabezpieczyłem się i schowałem za pas pistolet.
Po cichu wlazłem do środka i odnalazłem miejsce, w którym na pewno muszą być.
Z daleka słyszałem już głos Justina, jednak nie rozumiałem co gada. Na pewno jakieś pierdoły.
Zrobiłem wielkie wejście i z kopa otworzyłem ogromne drzwi.
Uderzył we mnie zapach narkotyków, który dobrze znałem. Tanie ziółka, które pewnie Justin ćpa na codzień.
- Styles – zaśmiał się i podszedł bliżej – Miło Cię widzieć.
- Gdzie ona jest? – warknąłem i rozejrzałem się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie było mojej Lily.
Jeśli mnie okłamał, to przysięgam, że zabiję go.
- To nie będzie takie proste – prychnął, a ja zacząłem szybciej oddychać.
Serce czułem dosłownie w gardle. Byłem zdenerwowany jak nigdy. Co ja gadam. Byłem wkurwiony.
- Co to znaczy? – zapytałem i podniosłem pięść w górę, żeby pierdolnąć go w mordę, ale zatrzymał mnie.
Jednym ruchem wyjął pistolet i wycelował nim we mnie. Nie wiem kurwa czemu, ale spanikowałem jak ciota. Bałem się o własne życie, a o Lily nie wspominając.
- Nie strzelisz – splunąłem i podniosłem ręce do góry, a on tylko się zaśmiał.
- Spróbuj coś mi zrobić, a już po Tobie.
Odetchnąłem i oparłem się o ścianę.
- Gdzie ona jest? Powiedz mi – powiedziałem i delikatnie pokierowałem dłoń w kierunku pleców.
Złapałem palcami pistolet i uśmiechnąłem się pod nosem. Albo mi mówi gdzie ona jest, albo strzelę mu w łeb. W tej chwili byłem wkurwiony jak nigdy i mógłbym zabić go nawet teraz.
- Nie ma jej tu – wzruszył ramionami, a ja szybko wyjąłem pistolet i wycelowałem w niego.
- Kurwa mów, albo strzelam! – wrzasnąłem i zmierzyłem go wzrokiem.
Wiedziałem, że tak będzie. Był wystraszony jak dzieciak i bardzo mi się to podobało. Niech wie kto tutaj rządzi.
- Odłóż broń – szepnął i widziałem, że sięga dłonią po swój pistolet, więc strzeliłem w niego.
Nie chciałem go zabijać, więc wycelowałem w nogę, żeby po prostu był unieruchomiony.
Natychmiast opadł na ziemię i złapał się za bolącą kończynę.
- Kurwa! – krzyknął i zaczął się zwijać z bólu.
- Powiedz, kurwa, gdzie ona jest, bo inaczej strzelę Ci w łeb – splunąłem i kopnąłem go w brzuch.
Zakrztusił się i zaczął kaszleć, a moja cierpliwość powoli się kończyła. Nie wytrzymałem i po prostu pierdolnąłem go z pięści w mordę.
Twarz odchyliła mu się w tył i znów zaczął wrzeszczeć. Wokół było krwi od cholery, więc postanowiłem, że muszę jak najszybciej stąd pojść. Niech cierpi, skurwysyn.
- Gadaj! – krzyknąłem, a on bezsilnie opadł na ziemię.
- Piwnica – wykrztusił.
Jak najszybciej wybiegłem z pomieszczenia i skierowałem się na schody. Pewnie prowadzą na dół, a tam musi być piwnica. Nie widziałem nigdzie włącznika światła, a było kurewsko ciemno. Telefonem świeciłem sobie pod nogi, żeby tylko się nie wypierdolić.
- Lily? – mruknąłem i rozejrzałem się, chociaż niepotrzebnie, bo i tak nic nie widziałem.
Odpowiedziała mi jedynie cisza, a ja ze złości wycelowałem pięścią w przestrzeń i jak się spodziewałem, wybiłem dziurę w ścianie. Brawo.
Syknąłem z bólu i nagle usłyszałem czyjś stłumiony oddech.
- Lily? – zapytałem i zacząłem chodzić w prawo i lewo.
- Harry.. – ten szept dał mi nadzieję.
Jest tu gdzieś. Moja Lily gdzieś tu jest. Nie obchodziło mnie jak ją znajdę, musiałem to zrobić.
- Lily, gdzie jesteś? Powiedz coś, błagam – odparłem i zaświeciłem ekranem w przód.
Przede mną znajdowały się drewniane drzwi zamknięte na spust. Bingo. Jednym ruchem nogi wyważyłem drzwi i wbiegłem do środka.
W pomieszczeniu było malutkie okno, przez które wpadało światło, więc spokojnie mogłem odnaleźć się w terenie.
Pod ścianą na materacu leżała Lily. Mokra, zakrwawiona i przede wszystkim w tragicznym stanie.
- Maleńka – wymamrotałem i podbiegłem do niej.
Cała się trzęsła, więc otuliłem ją swoimi ramionami. Dłońmi pocierałem jej plecy, żeby trochę się rozgrzała, bo była cholernie zimna.
- Wszystko dobrze? Lily, kochanie, powiedz coś – załkałem i spojrzałem na nią.
Z wargi leciała jej krew, a oczy miała przymknięte. Wyglądała okropnie, co oczywiście nie świadczy o tym, że nie była piękna. Nadal była najpiękniejszą kobietą.
- Tak – szepnęła i wtuliła się w mój tors.
- Przepraszam za wszystko – powiedziałem i kciukiem wytarłem łzę, która zakręciła mi się w oku – Już nigdy Cię samej nie zostawię obiecuję.
Dziewczyna kiwnęła głową, a ja pocałowałem ją w czoło.
-Lily-
Byłam cholernie szczęśliwa, że tutaj jest. Tylko Harrego potrzebowałam do szczęścia i nie mogłam dłużej się oszukiwać.
Naszą uczuciową chwilę przerwał głośny trzask. Otworzyłam oczy i spojrzałam w stronę drzwi, a potem usłyszałam tylko głośny huk i krzyk.
W drzwiach stał Justin z pistoletem wymierzonym w Harrego. A on.. a on po prostu bezwładnie opadł na materac.
*uuu kolejna drama i zastanawiam się czy już nie.. zabić Harrego?*
pamiętamy o votes i komentarzach:* MAŁO ZOSTAŁO DO MARATONU, ALE OD RAZU MÓWIĘ, ŻE JEŚLI DZIŚ DOBIJEMY DO 30K TO MARATON POJAWI SIĘ DOPIERO JUTRO:)
![](https://img.wattpad.com/cover/35012831-288-k446594.jpg)
CZYTASZ
Sex House [book one] || Harry Styles [PL] ✅
FanfictionNigdy nie kochał, nigdy nie był kochany, ale.. pokocha? >