Rozdział 13

0 1 0
                                    

Rey

Po akcji z nocy zacząłem brać Chase'a już nie tylko jako młodszego brata, ale też jako lekkie zagrożenie. Wiedział za dużo. Zdecydowanie za dużo. Narazie wyglądało na to, że nikt nie wie, ale nie mogłem być pewny. To, że powiedziałem mu o piwnicy nie oznaczało, że mu ufałem.
Chociaż... Każdy na jego miejscu by mnie skrzyczał za takie zachowanie, a on nie. Dodatkowo pierwszy raz w życiu ktoś mnie przytulił... Dziwny ten dzieciak, ale znałem już takich co umieli udawać niewinnych i potem wbijać sztylet w plecy. Dlatego wolałem być ostrożny i nie zajść mu za skórę. Miał na mnie coraz więcej haków.
Zachowywał się wobec mnie normalnie, jakby nic się nie wydarzyło. Chociaż tyle...
Nie dawało mi to spokoju przez kilka dni, zdarzało mi się iść ze szklanką wody, rozmyślać i wpadać na ścianę. To była kwestia czasu aż ktoś zostanie ofiarą mojego zamyślenia.
Wypadło na Mary. Przeze mnie miała całą mokrą suknie.

— Przepraszam! — powiedziałem.

— Dzięki! — warknęła uświadamiając sobie, że musi się przebrać.

— Jakoś ci to wynagrodzę.

— Tak? Już dość pomogłeś.

— To naprawdę niechcący...

Spojrzała na mnie wściekle, ale po chwili uspokoiła wzrok i wyprostowała się. Kamuflaż. Właśnie zyskała u mnie punkt.

— Na przyszłość patrz gdzie chodzisz.

— Zamyśliłem się tylko.

— Mhm... — przeszła obok mnie uderzając włosami w moją twarz.

— Jak chcesz mi oddać, to możesz oblać i mnie. Będziemy kwita.

Odwróciła się do mnie z zwycięskim uśmiechem.

— Pan Alfa jest sprawiedliwy?

— Jak widać.

Poszła w stronę jadalni, wróciła po chwili z wiadrem pełnym wody. Nie zdążyłem zareagować, a już od stóp do głów byłem w wodzie.

— Miało być lekko! — powiedziałem odciągając mokre włosy z oczu.

— Nie określiłeś dokładnie. Zemsta to zemsta. — zaśmiała się.

— Aha, czyli w ten sposób. — miałem wielką ochotę się roześmiać, ale pozwoliłem sobie tylko na uśmiech. — Widzę, że tobie trzeba mówić dokładnie.

— Precyzyjność ważna sprawa. Lepiej się tego naucz.

— Dziękuje za lekcje, przyda się. — parsknąłem ironicznie.

Odwróciła się z szerokim uśmiechem na ustach i poszła do swojego domku. Zauważyłem, że z takim uśmiechem bardzo jej do twarzy.
Jakoś nawet nie przeszkadzało bycie kompletnie przemoczonym. Zimno też było do zniesienia.

— Co ja widzę! — usłyszałem szept za sobą.

Neil. Kurwa, znowu on.

Zaraz znalazł się obok mnie. Uśmiechał się od ucha do ucha.

Czego się cieszysz...

O co ci chodzi? — spytałem łapiąc włosy by ściągnąć z nich wodę.

— Jak już moja siostra z tobą rozmawia to bądź pewien, że niedługo dostaniesz więcej jej atencji.

— Słucham? A... Niech zgadnę, kochliwa jest?

— Bardzo. Miała już chyba kilku partnerów. Zazwyczaj jednak to oni zrywają z nią.

— Czemu?

— Chłopaki mi mówili, że jest zbyt sprzeczna. Trudno się nie zgodzić.

— Eh... Bądź spokojny, nikogo sobie nie szukam.

— Jak uważasz, tylko mówię.

— Rozsiewasz plotki o własnej siostrze. Nie uważasz, że to nie na miejscu?

— Niczego nie rozsiewam! Stwierdzam fakty.

— Mhm... — wkurwiał mnie tak bardzo, że chciałem uciec tak szybko jak to możliwe. Bez słowa poszedłem do domku by się przebrać.

— Ej, obraziłeś się? — krzyknął za mną.

Nie odpowiedziałem, tylko machnąłem ręką by dać mu znak, że nie mam urazy, ale muszę iść.
Nie posiadałem innego płaszcza niż ten co na sobie miałem. Dlatego byłem zmuszony zmienić tylko koszule i spodnie, ale siedzieć resztę dnia pod mokrym wierzchem. Wypadałoby kupić drugi płaszcz. Tym bardziej, że ten był już stary, a także za mały.
Miałem z tyłu głowy słowa Neila. Nigdy nie interesowały mnie plotki ani pomówienia. Rzadko kiedy miały cokolwiek wspólnego z prawdą, a tym bardziej, że Mary wcale nie jest taka jaką ją brat przedstawia. Sprzeczność to nic nowego i raczej nie mogła być dostatecznym powodem do rozstań. Raczej stawiałbym na inny powód. Nie mogłem zaprzeczyć, że coś w sobie miała. Już pierwszego dnia zwróciła na siebie moją uwagę. Miała dokładnie ten typ urody, który od zawsze mnie interesował. Szatynowe, kręcone włosy i brązowe oczy.
Zgadnijcie więc jakie włosy oraz oczy miała znaczna część moich byłych kochanek. Kiedy byłem młodszy jeszcze wierzyłem, że się zakocham ze wzajemnością. Jednak każdy kolejny związek kończył się tym samym. Albo problemem byli zaborczy rodzice, albo mój brak majątku, czy jakaś po prostu chciała się zabawić bez zobowiązań. Nawet kilka razy poszedłem na taki układ, ale szybko dotarło do mnie, że nie dam tak rady. Jestem świadom tego, że można było podpiąć mnie pod przystojnych. Jednak... to nigdy nie działało na moją korzyść. Dlatego zrezygnowałem z wszelkich romantycznych kontaktów z jakąkolwiek niewiastą. Wolałem być sam niż ciągle czuć się traktowany niepoważnie. Mary może i przykuwała moją uwagę, jest szansa, że ja jej też. Ale wolałem się w to nie pakować. Po prostu nie.
Chyba jednak Przodkowie mieli co do mnie inne plany, bo spotkałem ją tego dnia po raz drugi. Tym razem w odsłonie wojowniczki. Potrzebowałem chwili by ją rozpoznać. Wyglądała zupełnie inaczej w związanych włosach i zbroi. Walczyła naprawdę nieźle, z prawdziwą gracją. Widziałem na jej twarzy uśmiech zadowolenia. Zaśmiałem się w duchu, że to ona ratowałaby rycerza przed smokiem. Zapomniałem się trochę i tak stałem do końca treningu. Ja do wojaczki nigdy nie byłem. Wizja robienia komuś krzywdy była... nieciekawa. Pomijając fakt, że nigdy nawet nikogo nie uderzyłem, a co dopiero walczyć. Chociaż na trening patrzyło się przyjemnie. Było w tym coś relaksującego. Gdy skończyli powoli zaczęli się rozchodzić. Ja nadal stałem w zamyśleniu jakby czas się dla mnie zatrzymał. Wróciłem na Ziemię dopiero po dłuższej chwili, gdy zorientowałem się, że już wszyscy poszli. Nie chciałem dalej ściągać niczyich spojrzeń, więc natychmiast uciekłem do biura. Nawet nie wiem dlaczego akurat tam. To miejsce z jakiegoś powodu moim azylem (obok polanki). Być może dlatego, że było tylko moje. Usiadłem na krześle i zamknąłem oczy. Miałem nadzieje, że już tego dnia nikt nic ode mnie nie będzie chciał. Zrobiłem się senny, położyłem głowę na biurku i już po chwili zapadłem w sen. Nie minęło wiele czasu nim nie pojawiły się u mnie koszmary. Tym razem był to las. Przede mną szła ścieżka, dookoła panował kompletny mrok i cisza. Od początku czułem, że zaraz coś mnie zaatakuje. Każdy krok stawiałem ostrożnie będąc w gotowości na poderwanie się do biegu. Czułem jakby ktoś mnie obserwował, jednak nie widziałem nikogo w pobliżu. Nagle zza krzaków wyleciały wrony z okropnym skrzekiem. Odskoczyłem w bok wpadając na pokrzywę. Moje kostki piekły okropnie, jakbym wyszedł z lawy. Syknąłem z bólu i natychmiast wybiegłem z nich. Usłyszałem kroki za sobą. Kroki, które znałem zdecydowanie za dobrze...
On, ten człowiek.
Poderwałem się do ucieczki. Miałem wrażenie jakby droga nigdy się nie kończyła, już po chwili opadałem z sił. Na moim torze pojawił się wystający korzeń. Potknąłem się i upadłem. Próbowałem ciągnąć się dalej, ale poczułem, że coś trzyma mnie za płaszcz. Nie mogłem w żaden sposób się oprzeć. Odwróciłem głowę i zobaczyłem jego twarz. Twarz tego, którego kiedyś nazywałem ojcem. Oczy miał rozkrwawione, z ust leciała mu piana, w ogóle nie miał zębów. Grymas wściekłości na jego twarzy mroził mi krew w żyłach. W ręce trzymał rozżarzony znacznik do bydła. Wiedziałem co chciał zrobić. Zamachnął się i wszystko zgasło.

Od Zachodu Do WschoduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz