Rozdział 28

1 1 0
                                    

Rey

Byłem sam, w kompletnej pustce. Wszędzie dookoła tylko sama biel i latające w powietrzu pyłki kurzu. Niby nic strasznego, ale czułem okropny niepokój. Tak jakby patrzyły na mnie właśnie tysiące niewidzialnych oczu. Nie byłem w stanie stwierdzić gdzie jest początek, a gdzie koniec tego miejsca. Nie byłem też w pełni sobą. Raczej dzieckiem, bo mój głos nie przypominał tego jak mówię na codzień. Byłem kompletnie przerażony. Ciągle krzyczałem za mamą i tatą. Prosiłem by po mnie przyszli i byśmy wrócili do domu. Po dłuższym czasie braku odpowiedzi wybuchłem płaczem. Opadłem na ziemię i  szlochałem przerywając co jakiś czas wdechem czy dalszym nawoływaniem rodziców. Nikt mi nie odpowiadał, zupełnie nikt.
Nagle z daleka dojrzałem ciemną sylwetkę przypominającą ojca powoli przybliżającą się do mnie. Poderwałem się natychmiast i pobiegłem do niej. Krzyczałem „Tato! Tato!" do utraty tchu. Postać była coraz bliżej, byłem przekonany, że to tata, który przyszedł mnie stamtąd zabrać. Jednak gdy podszedłem dość blisko jedyne co zobaczyłem to niebieskie ślepia wybijające się na czarnym tle, patrzące na mnie z odrazą. Dookoła pojawił się dym, a ja poczułem jak pali mi się skóra. Znałem ten ból doskonale. Natychmiast odskoczyłem i zacząłem szukać drogi ucieczki. Ból był coraz większy, dym otaczał mnie z każdej strony, postać dalej patrzyła na mnie triumfalnie, jakby się cieszyła z mojego cierpienia. Moje łzy wysychały od gorąca nie schodząc nawet z policzków. Krzyczałem o pomoc, ratunek. Wyciągałem ręce do postaci prosząc by mnie wyciągnęła z tego koszmaru. Dym zrobił się tak gęsty, że nie widziałem swoich własnych nóg. Czułem żar nie tylko na skórze, ale też w mięśniach i kościach. Jedyne co mogłem robić to szlochać i błagać o litość. Ostatnie co zobaczyłem to były te oczy oddalające się ode mnie coraz bardziej.
I w tym momencie wyrwałem się z tego okropieństwa. Czułem, że nie mogę oddychać, łzy parzyły mi twarz, było mi zarazem zimno i gorąco. Cały obraz rozmazywał mi się przed oczami, widziałem wielką brązową plamę. Miałem wrażenie jakbym miał zaraz umrzeć. Chciałem krzyczeć, ale zamiast głosu z mojego gardła wydobywało się samo powietrze.
Słyszałem szmery, szepty, nawet zagłuszone wrzaski. Byłem tak przerażony, że mimo chęci nie byłem w stanie się ruszyć ani o milimetr.
Jeden z głosów się wyróżniał. Odbijał się echem, był dużo spokojniejszy od pozostałych. Nie rozumiałem co mówi, każde słowo zlewało się w jeden dźwięk powoli zagłuszający pozostałe. Dodatkowo temperatura się uspokoiła. Zrobiło się ciepło, tak przyjemnie ciepło. Wszystko powoli zaczęło wracać do normy. Obraz mi się naprawił, szepty zniknęły, strach zaczął ulatywać. Wreszcie świat się uspokoił. Zorientowałem się, że ciepło pochodzi od mojego brata, który przytulał mnie z całej siły. Głos też należał do niego. Dookoła nas była cisza, spokój, delikatny mrok nocy.

— Już dobrze? — spytał zmartwionym głosem nadal mnie nie puszczając.

— Chyba... — szepnąłem. Instynkt kazał mi się od niego oderwać. Natomiast serce nie zamierzało tego zrobić. Oparłem głowę o jego ramię i tak siedziałem jak szmaciana, bezwładna lalka. — Co tym razem mówiłem?

— Najpierw wołałeś rodziców, a potem prosiłeś o pomoc.

— Ja pierdole...

— Czegoś potrzebujesz?

— Nie...

— Dobrze, jakbyś jednak, to mów.

No i cisza. Chase jakoś zawsze umiał wyczuć moment gdy potrzebowałem spokoju i braku jakichkolwiek dźwięków. Jakby miał szósty zmysł.
Po dłuższej chwili poczułem coś dziwnego. Taki spokój, pewność. Chyba mogę to określić jako... bezpieczeństwo. Nigdy w życiu nie czułem czegoś takiego. To było coś absolutnie wspaniałego. Chciałem by ten stan trwał wiecznie. Bym nie musiał chodzić wiecznie w stanie gotowości, bym mógł się po prostu czuć bezpiecznie i się zrelaksować. Odpocząć.
Prawdopodobnie zasnąłem w ten sposób, bo gdy znowu otworzyłem oczy było już jasno. Podniosłem głowę i spojrzałem na zegarek. Dziesiąta rano. Nie mam pojęcia, która była w momencie wybudzenia po koszmarze, jednak na pewno minęło conajmniej pięć godzin. Chase też spał z opartą głową na moim ramieniu. Nie miałem serca go budzić, ale jednak wypadałoby wstać o tej porze.

Od Zachodu Do WschoduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz