Rozdział 21

0 1 0
                                    

Rey

Pamiętacie jak jakiś czas przedtem bałem się, że ojciec mnie znalazł? Teraz jak już wiedział gdzie jestem, to mogłem sobie kupić trumnę. Postawiłem wszystkich patrolowców w gotowość, jakby nie dajcie Nemowie ojciec chciał wejść na nasz teren. Najchętniej wywaliłbym go do Europy, ale takiej siły nie miałem.
Przez następne pare nocy od tego spotkania codziennie miewałem koszmary. Widziałem go. Najpierw był dla mnie miły, ciepły, by na koniec wrzucić mnie w płomienie z uśmiechem na ustach. I tak to się powtarzało w kółko, póki się nie obudziłem. Koszmary z ojcem w roli głównej prześladowały mnie odkąd uciekłem z jego posiadłości. Tym razem jednak znacznie przybrały na sile.
Któregoś wieczoru, gdy siedziałem w domu sam i złość na ojca zaczęła mnie przytłaczać odsunąłem myśli w stronę tego, jak moje życie zmieniło się przez te pare miesięcy. Kiedyś w ogóle bym nie rozmawiał z takimi osobami jak debil Neil. Nie pozwoliłbym sobie na rozwinięcie relacji z Mary. Nie wszyscy w watasze mi podeszli, ale akurat z nimi przyjemnie się spędzało czas. Mówię to ja - introwertyk nienawidzący towarzystwa, to dużo mówi. Nie traktowałem tego jako czegoś bardzo poważnego. Raczej jak zabawę.
Chociaż...
Skupiłem się na chwile głębiej na relacji mojej i Chase'a. Dzieciak jakoś wywoływał we mnie współczucie i litość. Naprawdę go lubiłem. Chciałem go chronić. Zacząłem nawet postrzegać go jako młodszego brata.
I w tym momencie uświadomiłem sobie, że się do niego przywiązałem. Nawet nie tylko przywiązałem...Pierwszy raz od lat odkryłem, że kogoś kocham. Ostatnim razem skończyło się to dla mnie tragicznie.
Wybuchłem panicznym płaczem. Nie mogłem się uspokoić. Motałem się po całym domu, płacząc, niemo krzycząc i czując jakby zaraz wszystko miało się zawalić. Wszystkie dźwięki przybrały na sile. W mojej głowie brzmiały wrzaski, odgłosy pękającego szkła, czy wystrzałów.

Miłość to cierpienie.

Wykorzysta twoje uczucia jak tylko się dowie.

Nie jesteś tego godny.

Skuliłem się na ziemi by po prostu to przeczekać. Nie wiem ile minęło zanim wszystko wróciło do normy. Od razu podleciałem po wodę. Wypiłem jednym tchem i oparłem się o stół.
Stałem tak dłuższą chwile aż usłyszałem kroki. To była ta osoba, której teraz musiałem unikać.

— Rey? Wszystko dobrze? — spytał zbliżając się do mnie bliżej.

— Tak. — wyprostowałem się. — Wszystko dobrze.

— Na pewno? Nie wyglądasz...

— Nie martw się, wszystko jest w jak najlepszym porządku.

— Może ci coś przynieść...? — stanął dosłownie za mną.

— Nie. — odwróciłem się gwałtownie. — Mówię, nie martw się o mnie.

— Ale...

— Po prostu nie. — minąłem go i założyłem buty. Chciałem jak najszybciej wyjść. Im mniej będę z nim rozmawiał tym lepiej.

— Gdzie idziesz? — po jego twarzy widziałem jak się martwi. Miał powód, jak najbardziej. Szkoda mi było się tak od niego nagle odsuwać, ale to jedyna dobra opcja.

— Na spacer. Do zobaczenia. — wyszedłem nie czekając na jego odpowiedź. Bazę opuściłem  dziurą w ogrodzeniu. Pierwszy raz z własnej woli się przemieniłem. Dałem nieść się łapom. Minąłem rzekę, polany, torfowisko by skończyć na klifie. Krążyłem w koło przy granicy. Potrzebowałem zejść na dół, na piasek, dotknąć  oceanu. Wreszcie znalazłem chyba najbardziej sensowne zejście, piaszczyste, w miarę niskie najwyżej bym zjechał na dół. Powoli zsunąłem tylne łapy. Zapomniałem, że ostatnio padało. Jak łatwo się domyśleć, materiał tworzący klif był bardzo mokry i śliski. Zjechałem w dół. Początkowo było to nawet kontrolowane, ale na koniec spadłem na łapę. Tak niefartownie, że ciężko było mi na niej ustać. To był głupi pomysł. Szkoda, że zorientowałem się o tym dopiero na dole. Wkurwiony, kuśtykając doszedłem do brzegu. Fale powoli nachodziły mi na palce. Woda była coraz cieplejsza. Była godzina osiemnasta, a dopiero nadchodziła noc. Pomarańczowe promienie słońca spadały na moje łapy i futro. Przypominało mi to widok jaki widziałem po ucieczce od ojca. Wtedy też poszedłem nad morze, usiadłem na brzegu by płakać. Z bólu zarówno psychicznego, jak i fizycznego. Wtedy byłem załamany, bo wreszcie zrozumiałem, że ojciec nigdy mnie nie kochał. Że nikt nigdy mnie nie kochał.
Kiedy byłem dzieckiem myślałem, że tak po prostu ma być, że rodzice nie okazują dzieciom uczuć. Zmieniłem zdanie gdy zobaczyłem jakie podejście mają do swoich dzieci inni rodzice.  A potem pojawił się ojciec i on już dobitnie mi pokazał, że jestem nikim. Wszystkie związki, w które się angażowałem tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Ostatecznie doszedłem do cholernie przykrego, ale niestety prawdziwego wniosku - mnie się nie da kochać. Skoro tyle osób mogło dać mi miłość, odwzajemnić moje przywiązanie, a tego nie zrobiło, to problem był we mnie. Nie wiem czy to jakaś klątwa (Nie wierze w takie rzeczy, ale kto wie) czy jestem tak okropną osobą. Każda miłość kończyła się dla mnie płaczem i zawodem.
Dlatego tak spanikowałem gdy zorientowałem się, że po tylu latach skutecznego unikania miłości pojawiła się osoba, która mi to zniszczyła. Nawet jeśli to był mój brat, to był za dużym ryzykiem. Nie ma znaczenia czy ja go kochałem, skoro on nigdy mnie nie będzie. Dlatego dla mnie lepiej jak się od niego odsunę.
Zastanawiałem się czemu mnie tak ciągnie do przywiązywania się. Tyle lat żyłem sam, bez uczucia tęsknoty za kimkolwiek, czy czymkolwiek. Mimo to zdarzało się, że zaczynałem czuć przywiązanie. Wtedy czym prędzej wyjeżdżałem jak najdalej. Tym razem nie mogłem tego zrobić - Alfa nie może po prostu uciec od swojej watahy. Zacząłem się bać, że skoro pokochałem Chase'a, to z czasem mogę pokochać też Mary. To byłoby też wielkie ryzyko, zbyt duże. Chase i Mary stanowili dla mnie zagrożenie. Jeśli chciałem przeżyć, musiałem się od nich odsunąć.
Zawróciłem do bazy grubo po zmroku. Łapa bolała dalej, dlatego moje pierwsze kroki w bazie poszły do Evie. Skoro już medyk jest blisko, to nie będę ignorował możliwego złamania. Lampiony w jej chatce były zapalone, tym samym nie spała. Przemieniłem się w człowieka i zapukałem.  Otworzyła zdziwiona. Nie dziwie się, o tej porze raczej rzadko ktoś czegoś potrzebował.

— Co ty tu robisz? — spytała.

— Miałem mały wypadek i trochę mnie ręka boli... — powiedziałem.

— Wypadek? Coś ty zrobił?

— Spadłem z niewielkiej wysokości. Nic poważnego, poza tą ręką. Sprawdzisz ją?

— Jak to spadłeś? Uh! Wejdź. — złapała się za zatoki i pokręciła głową. — A potem się mężczyźni dziwią czemu żyją krócej.

Wszedłem do środka i usiadłem na leżance.
Evie zmieniła okulary i związała na szybko włosy.

— Która ręka? Lewa?

— Tak.

Podeszła i chciała odciągnąć mi rękaw.

— Czekaj! — powstrzymałem ją. — Może lepiej się przemienię.

Na rękach miałem wiele malutkich blizn. Widać je było tylko w ludzkiej postaci, dlatego nie chciałem by Evie je widziała. Nie chciałem więcej pytań.

— Przecież na jedno wychodzi. — uniosła brew. — Nie denerwuj mnie i dawaj tą rękę.

— Ale przecież mówię...!

— Na litość Nemów! Mam ci pomóc, czy nie?!

Szybko się przemieniłem.
Nie skomentowała, tylko pokręciła głową i sięgnęła po ranną kończynę. Zabolała od jej dotyku. Powstrzymałem pisk i tylko zacisnąłem zęby.

— No to żeś się urządził.

— Złamana?

— Nie, ale masz ponaciągane ścięgna i skręcony nadgarstek. Czekaj, opatrzę ci to.

Podeszła do szafki czarownicy, jak to Mary nazywała i sięgnęła pare ziół. Rozkruszyła i zalała je wodą tworząc maść. Wzięła jeszcze bandaż, żyletkę i wróciła do mnie.

— Daj łapę.

Gdy tylko dostała ją do ręki zaczęła delikatnie golić z niej futro. Zobaczyłem skórę i ku mojemu przerażeniu te blizny. Dziesiątki małych, białych kropek. Evie oczywiście też to zauważyła.

— Co to jest...? — spytała.

— Nic takiego, nie zwracaj uwagi. — mruknąłem najbardziej bez emocji jak potrafiłem.

— To mi wygląda na blizny. Kto ci to zrobił?

— Mówię, że to nic takiego. — prawie pokazałem jej kły.

— Powinnam ci przyjebać za kłamanie, wiesz?

— To to zrób. — wiedziałem, że nie mówiła poważnie. Dlatego moja odpowiedź też była niepoważna.

— Głupek. — wróciła do opatrywania. Na ogoloną skórę nałożyła maść, by na koniec owinąć ją bandażem.  — Przyjdź do mnie jutro wieczorem na zdjęcie opatrunku i sprawdzenie jak ta nieszczęsna ręka się ma.

— Dobrze. — przemieniłem się z powrotem.

— I uważaj na siebie. Nie jesteś nieśmiertelny.

— Nikt nie jest.

— Fakt, ale często Alfy po otrzymaniu regeneracji myślą, że mogą wszystko.

— Spokojnie, nie jestem jednym z tych głupców.

— Twoja ręka mówi coś innego...

— Nie chciałem spaść!

— Tak, tak. Każdy tak mówi.

— Dobra, dziękuje za pomoc. Dobranoc. — nie chciałem dalej jej słuchać, więc po prostu wyszedłem.

Nie chciałem wracać do domku, więc jedyne co mi pozostało to uczynić na tę noc sypialnię z mojego biura. I tak większy komfort niż spanie na gołych cegłach na totalnym zadupiu.

Od Zachodu Do WschoduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz