Rozdział 5

6 1 0
                                    

Rey

Nareszcie nadeszła sobota. Do tego czasu porobiłem notatki z każdej książki jaką chciałem, a raczej z jakiej zdążyłem. Miałem plan ulotnić się zaraz po ceremonii. Cała ta szopka była dla mnie zwykłym naciąganiem. Szansa na to, że Przodkowie na prawdę z nimi rozmawiali była znikoma. Przodkowie to duchy. Duchy, które jedyne co potrafią to obserwować, nic więcej.
Nie raz prosiłem ich o coś, a oni nawet nie dawali znaku potwierdzającego, że mnie wysłuchali...
Jak oni chcieli w to wierzyć, to ich sprawa. Moim zdaniem, to jednak było dalekie od prawdy.
Nie chciałem udawać, że w to wierzę. Ale z czystego szacunku starałem się zachowywać jak należy. Od rana wszyscy mówili tylko o jednym. Każdy mnie pytał jak się czuje z tym, że dzisiaj dostanę rangę. Udawałem, że mnie to obchodzi by dali mi spokój. W środku byłem o krok od krzyknięcia na na następną osobę, która by mnie zaczepiła. Chowałem się przy każdej możliwej okazji i powolutku pakowałem by nie tracić czasu po ceremonii. Wieczór nadszedł dość szybko (i całe szczęście). Cała wataha nagle się uspokoiła. Wszyscy stali się poważni, w sumie jak na ważną uroczystość przystało. Wszyscy razem ruszyliśmy nad morze. Okazało się, że to tam miała się odbyć ceremonia. Idąc wydeptaną ścieżką coraz wyraźniej słyszałem szum morskiego wiatru. Uwielbiałem go, ale tym razem wydawał się niezwykle denerwujący. Chase szedł obok mnie ciągle się rozglądając z niepokojem. Czułem od niego zdystansowanie i lęk. Nie dziwie mu się, pierwszy raz widzieć coś takiego mogło być przerażające. Doszliśmy na plaże. Chodzenie po piasku w ciężkich, jesiennych butach nie należało do najłatwiejszych. Jaguar schował się za mną by uchronić się od mroźnego wiatru. Z każdym krokiem było coraz zimniej, aczkolwiek do wytrzymania. Nasza pielgrzymka skończyła się przy wielkim, płaskim głazie leżącym na granicy wody i lądu. Nikt się nie odzywał, nawet nie mruczał, kompletna cisza. Trzymałem się z tyłu by nikt nie zauważył mojego zniknięcia. Oczywiście ze mną trzymał się Chase. Przylepił się obok mnie i nie miał zamiaru zmieniać swojej pozycji. Dobrze widziałem co się dzieje przy głazie, byłem jedną z wyższych, o ile nie najwyższą z osób, które tam stały. Chase za to co chwile podskakiwał by zobaczyć cokolwiek. Było to na swój sposób urocze, chociaż z tyłu głowy miałem świadomość, że mu wcale do śmiechu nie jest. Bycie niskim raczej do przyjemnych nie należy. Przy głazie stanęła Evie. Ubrana jak kapłanka, w długiej, rudej sukni ciągnącej się do ziemi. Miałem wrażenie jakby czuła się lepsza od wszystkich zgromadzonych z powodu swojego położenia.

— Moi drodzy! — zaczęła donośnym głosem. — Nareszcie nadeszła pora rozmowy z Nemami. Z tego powodu proszę was o przemianę w nasze prawdziwe postaci.

Pierdolisz.

Wszyscy bez słowa zmieniali się w zwierzęta. Od lwów, przez wilki, lisy, orły, wydry, pumy. Chase też się przemienił. Przez moment patrzył na mnie oczekując aż i ja to zrobie. Nie chciałem. Tak strasznie nie chciałem tego robić. Nigdy nie czułem się związany ze swoją prawdziwą formą. Ilekroć zmieniałem się w wilka miałem wrażenie jakbym był nie w swojej skórze. Dlatego też rzadko ktokolwiek miał okazje zobaczyć mnie jako zwierze. Wszyscy już się przemienili i zostałem tylko ja. Evie zabijała mnie wzrokiem, marszcząc pysk. Wziąłem wdech i zrobiłem to czego ode mnie oczekiwali. Od bodajże pół roku nie zmieniałem postaci. Także łatwo się domyślić stanie na czterech łapach w piaskowym futrze nie było komfortowe. Chase wąchał moje futro z zaciekawieniem. Jako jaguar był dużo wyższy ode mnie. Śmiesznie się składa, skoro w ludzkich formach jest na odwrót. 

— Dzisiaj rozpoczniemy od wskazania nowego Alfy. Niech Ginger oraz inne duchy z tamtego świata wybiorą! — powiedziała Evie, po czym odwróciła się do kamienia. — Ci co od nas już odeszli i dołączyli do światła, rzućcie znak na tego, kto będzie nami przewodził.

Od Zachodu Do WschoduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz