Rozdział 38

2 1 0
                                    

Rey

Zwołałem rano Chase'a, Evie oraz dowódców oddziałów by powiedzieć im o moim planie.
Gdy wszyscy pojawili się na miejscu, widziałem jak wymieniają nerwowe spojrzenia zastanawiając się co takiego się stało, że wzywam ich wszystkich.
Kilka dni myślałem nad tym co im powiedzieć. Wybrałem powód, o który nikt nie powinien się przyczepić. A zaraz miałem się dowiedzieć czy słusznie myślałem.
Czułem jak mi serce skacze do gardła widząc te skierowane na mnie oczy. Najbardziej wściekły był wzrok Evie, która bardzo nie chciała tam być.

— Po co nas zebrałeś? — spytał Eliot.

— Mam ważną sprawę do załatwienia kawałek stąd. Dlatego przez kilka dni mnie nie będzie. — odpowiedziałem.

Łyknijcie to, proszę...

Ale sam? Nie chcesz brać żadnej obstawy? Prosisz się o zabranie regeneracji. — warknęła Evie.

— Daj mu skończyć. — Tessa rzuciła jej karcące spojrzenie szczerząc kły. Po czym spojrzała na mnie. — Co to za sprawa?

— Napisał do mnie stary znajomy mieszkający na tamtych terenach. Potrzebuje pomocy z ludźmi, poprosił mnie bym przyjechał i zobaczył jak sprawa wygląda.

— Nie musisz jechać osobiście. Możemy przecież wysłać delegacje. — zasugerował Laurence głaszcząc się po długiej, siwej brodzie.

— Nie ufa watahom. Mnie zna i wie, że go nie oszukam. Zresztą, chce osobiście zobaczyć o co chodzi. Dlatego wole jechać sam, bez nikogo.

— Te, Rogogłowy, chcesz nas kolejnego Alfy pozbawić?! — oczy Evie zrobiły się miętowe. Jeśli zaraz się nie uspokoi będziemy mieli tutaj rozwścieczonego wilka...
A ja prawdopodobnie kły w gardle.

— Rey wiele lat podróżował sam i żyje... Myśle, że nie potrzebnie się martwicie. — odezwał się Chase. — Póki nikt nie wie kim jest, nie powinno być problemu. Dlatego Evie, weź pare wdechów i spróbuj się uspokoić.

Zaskoczył mnie. I nie tylko mnie, bo wszystkich zebranych. Nawet Evie zaczęła znowu wyglądać jak człowiek. Oparła się na krześle ze skrzyżowanymi rękami ja piersi.
Chase robił się coraz mądrzejszy. Podobało mi się to.

— Chase może mieć racje... Ale nadal uważam, że to idiotyzm. — burknęła ostatni raz szczerząc kły.

— Oboje macie racje. Rey, powinieneś kogoś ze sobą zabrać, chociaż jedną osobę. — powiedział Eliot.

— Nie chce w to mieszać watahy... — jednak przekonanie ich było trudniejsze niż przypuszczałem.

— A może zatrudnij konia jak tata? — zasugerował Chasio. I w sumie to była dobra opcja.

— Koń go nie ochroni. — przewróciła oczami Evie.

— Nie byłbym taki pewien. Konie jak się zdenerwują mogą zabić nawet lwa. — patrząc jak Laurence ciągle się głaszcze po brodzie miałem wrażenie jakbym patrzył na wielkiego myśliciela. Czułem się przy nim jak kretyn. Nawet nie wiem dlaczego.

— Co ja mam pięć lat? Umiem się obronić. Skoro tak bardzo chcecie, to dobrze, wynajmę tego konia, ale więcej obstawy nie zabieram. Tyle.— uciąłem spekulacje licząc, że koniec tematu.

— Na jak długo? — spytała Tessa.

— Max pięć dni. Wyruszam jutro z rana. — odpowiedziałem.

— A tylko wróć poraniony albo z mniejszą ilością regeneracji to dostaniesz w mordę. — po tych słowach Evie wyszła trzaskając za sobą drzwiami.

Od Zachodu Do WschoduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz