9

1.1K 105 20
                                    

Michael

Jaki jest sens życia dla ludzi takich jak ja? Ludzi samotnych,ciągle gardzonych, bez talentu do czegokolwiek, dla ludzi brzydkich jak ja? Codziennie zadaję sobie to pytanie. Już dawno spadłem na samo dno nie chciałem dużej żyć bo jaki w tym sens? Nie ma go. Wszystko czego próbowałem kończyło się klęską. Ciągły tok niepowodzeń sprawił że przestałem już próbować bo jaki jest tego sens? Gdy miałem przyjaciela to jemu zwierzałem się z każdego problemu ale odszedł pewnego dnia bez słowa wyjaśnienia. Moja przyszłość nie istnieje,każdy dzień jest taki sam. Trzymają mnie na siłę w tym cholernym szpitalu.Po co to robią? Będzie lepiej jeśli umrę. Jeszcze ten chłopak Ashton. Nie wiem w jakim celu tu przychodzi ani czego chce od takiego gówna jak ja. Ostatnio gdy był przyniósł mi ciastka które zjadłem ale później głos w głowie przypomniał mi że jestem gruby i zwymiotowałem je. Dostałem też pluszaka. Była nią mała panda i była urocza. Później była książka której jeszcze nie przeczytałem. Mimo wszystko myslalem że pewnie tylko chce mnie wykorzystać ale to miłe z jego strony. Przez chwilę czułem się ważny. Ale to pękło jak bańka mydlana gdy przyszedł czas kolacji. Usiadłem w pomarańczowo żółtej stołówce przy jednoosobowym stoliku. Te kolory doprowadzają mnie do szału. Z uwagą przyglądałem się pacjentom którzy integrowali się ze sobą oczywiście byli też tacy jak ja siedzący samotnie. Ktoś włączył telewizor na jakimś kanale informacyjnym. Po chwili do pomieszczenia weszły pielęgniarki z lekami a za nimi kucharki z ugh jedzeniem. Na samą myśl o jedzeniu chciało mi się płakać.

-  Michael twoje tabletki. Weź je bez cyrków bo naprawdę mam dziś dużo do roboty - wysypała mi trzy tabletki na dłoń a ja posłusznie je wziąłem popijając wodą. Kobieta uśmiechnęła się do mnie i poszła dalej. To teraz obiad. Jezu Chryste pomocy. Starsza kobieta podała mi na tacę coś co wyglądało na ziemniaki,marchewkę i mięso. Okej marchew zjem ale o reszcie nie ma mowy. Zjadłem co miałem i wstałem aby odłożyć talerz. Już miałem wyjść z jadalni lecz usłyszałem swoje nazwisko. Impuls sprawił że zacząłem uciekać.Nie wiem dlaczego to zrobiłem. Jak się spodziewałem złapali mnie kilka chwil później ciągnąc mnie do mojej sali gdzie przypieto mnie do łóżka. Byłem zmęczony,musiałem iść spać. Następnego dnia obudzono nas jak zwykle o 8 rano. Tego chyba najbardziej nienawidziłem. Kocham długie spanie a tutaj długie spanie to takie do 8. I znów to samo leki,jedzenie,pokój muzyczny,jedzenie,tabletki,pokój muzyczny.

- Michael idziemy na terapię grupową - nie chętnie odszedłem od starego pianina i udałem się za starszą kobietą. Wszedłem do sali. Zacząłem szukać wzrokiem Ashtona ale go nie było. Od soboty się nie pojawił a był piątek. W dodatku nie przyszedł na terapię. Może był chory?

' Nie. Miał po prostu dość patrzenia na takie grube gówno' 

Głos w mojej głowie znów się odezwał ale zignorowałem go. Podniosłem rękę do góry i otrzymałem zdziwione spojrzenia pozostałych członków grupy.

- Tak Michael? - zapytał Bob bo tak miał chyba na imię

- Dlaczego Ashtona nie ma?

- Ashton zakończył terapię

Naprawdę przepraszam za tak chujowy rozdział ale mam teraz masę nauki i nie wyrabiam się. Liceum to piekło

Light  | mashton ff |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz