Epilogue

40 2 0
                                    

— To do jutra, Lores! — rzucił na odchodne Logan.
— Co? A, tak, do jutra, Logan — była wyjątkowo przygnębiona.
— Może powiesz mi w końcu co się dzieje? Gdzie moja wesoła kelnereczka? — zaśmiał się.
— To nie takie proste.
— Znowu pokłóciłaś się z Remusem?
— Gdyby tylko — oznajmiła. — Rozstaliśmy się. Dzieci zostają z nim, a ja złożyłam wypowiedzenie i wyjeżdżam — wymyśliła na poczekaniu.
— I chciałaś wyjechać tak bez pożegnania, kłamczucho? — spytał. — Niech no papcio Logan cię wyściska — rozłożył ręce, a ona ze łzami w oczach go przytuliła.
— Będę tęsknić, wesołku — otarła poliki, a jej przyjaciel się uśmiechnął.
— Ja również będę tęsknił. Odwiedź mnie kiedyś — pomachał jej na pożegnanie i odszedł, a młoda kobieta dała upust emocjom. 

Deportowała się  pod kamienicę i weszła do mieszkania. Bez słowa minęła się z Remusem, po czym usiadła między łóżeczkami Nicolette i Connora. Ucałowała ich czoła i złapała za dłonie.
— Mama zawsze będzie was kochać, słoneczka — szlochała. Nie chciała odchodzić, ale wiedziała, że gdy tego nie zrobi narazi swoich najbliższych.

Opuściła małą sypialnię. Była wyjątkowo poddenerwowana. Nie dziwiło go to. W końcu to miał być jej ostatni wieczór.
— Nie musisz tego robić, Lory — oznajmił.
— Muszę. Nie mogę was narażać — stwierdziła.
— Jesteś tego pewna?
— Tak. Remusie, pamiętaj, proszę, że to nie jest twoją winą i mimo, że rzadko to mówię, kocham cię i zawsze będę.
— Będę tęsknić, psychopatko.
— Ja też, wieżowcu.

Wzięła z szuflady nóż i opuściła głowę. 
— Nie mogę ci na to pozwolić — postanowił Lupin i próbował zabrać narzeczonej przedmiot.
— Remusie, odejdź. Idź do dzieci. Upewnij się, że śpią. Nie utrudniaj mi tego.
— Nie, nie pozwolę ci na to.
— Nie masz nic do gadania. Już postanowiłam — zrobiła dwa szybkie cięcia. Jedno na udzie, a drugie w pasie.

Przerażony Lupin pobiegł po coś by zatamować krwawienie, a ona pospiesznie się deportowała, tworząc iluzję wciąż wykrwawiającej się dwudziestolatki, która miała odejść na jego rękach. Wylądowała przy wierzbie. Oparła się plecami o drzewo i była gotowa skończyć tam swój żywot.

tydzień później

Zapłakani Nicolette i Connor przytulali się do barków ich ojca. Lynx ocierała łzy z policzków, a Syriusz kończył mowę pożegnalną.
— Podsumowując... Lorraine byłaś chyba najwredniejszą i najbardziej nieprzewidywalną osobą jaką poznałem. Jednocześnie będąc najbardziej przebiegłą żmiją, która była chora zawsze, gdy coś nie szło po jej myśli. Kończąc już mój wywód, mimo że za sobą nie przepadaliśmy to Thomson, będzie mi cię kurwa brakować — zakończył, wyciągnął z kieszeni marynarki białą różyczkę i wrzucił ją do jeszcze niezasypanego grobu.

Zakopano trumnę, a goście pogrzebowi zaczęli się rozchodzić. Gdy przy nagrobku już nikogo nie było, przystanęła przy nim kobieta. W brudnym i podziurawionym ubraniu, z podrapaną twarzą, ale mimo to wciąż była piękna. Z pewnością byłaby taka dla niego. Przykucnęła i mimowolnie się zaśmiała. Oglądanie przyjaciół z oddali było bardziej przygnębiające.
— Nie wiedziałam, że dożyję własnego pogrzebu — stwierdziła i pognała w stronę lasu.

(Nie)Zuchwały Gryfon//R.L.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz