Rozdział dziewiąty

2.9K 90 5
                                    

Jamie

Jestem jedną z pierwszych osób, które na czas przychodzą do sali konferencyjnej, gdzie ma się odbyć podsumowanie naszej miesięcznej pracy. Jednak najważniejsze jest, że to właśnie dzisiaj wszyscy dowiemy się, który stażysta zasiądzie za jednym z biurek w siedzibie Webb&Stern na siódmym piętrze.

Ponownie w ciągu kilku minut spoglądam nerwowo na ekran telefonu, w momencie, gdy pomieszczenie zaczyna wypełniać gwar rozmów.

- Jeszcze jej nie ma- mówię pod nosem, sprawdzając skrzynkę wiadomości, kiedy Sally przystaje tuż obok mojego ramienia, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu swojej nowej koleżanki.

- Wiem. Mam oczy.

Zduszam w sobie potrzebę ironicznego uśmiechu, pod wpływem nieskromnej uwagi dziewczyny. Blokuję telefon i wrzucam go do kieszeni spodni.

- Od kiedy dokładnie znów postanowiłaś być dla mnie taka oschła?

- Odkąd stałeś się na nowo nieodłącznym punktem mojego życia- zakłada ciasno dłonie na piersi, ściszając ton głosu, kiedy kilka osób zainteresowanie odwraca się w naszą stronę- Myślałam, że na zawsze pozbędę się ciebie, po naszym ostatnim spotkaniu.

- Przecież wiesz, że nie robiłbym tego, gdybyś nie była mi potrzebna.

Moje opanowanie zostaje wystawione na szalę próby, kiedy napinająca się odruchowo w złości krtań powoduje coraz mocniejszy zacisk krawata na mojej szyi.

- Tylko że ja już powiedziałam ci wszystko, co wiem.

- To nadal za mało. Potrzebuję więcej.

- Bo jeśli nie będę z tobą współpracować, to znów zaczniesz mnie szantażować?

Zaciskam ciasno usta, prostując postawę ciała. Sally przystaje tuż naprzeciw mnie, przez co niechętnie spoglądam prosto w jej twarz.

Twarz, której rysy były wypełnione pogardą do mojej osoby. Nie była pierwszą z osób, które zaszczyciły mnie tym rodzajem zainteresowania.

Zachowując zimną krew, wkładam powoli dłonie w kieszenie spodni, pewny siebie górując nad jej ciałem.

- Dobrze wiesz, że nie chciałem tego robić- z moich ust płynie czysta prawda.

Szantaż był ostatnią deską ratunku, po którą sięgałem jedynie w momencie, kiedy grunt niepewnie drżał u postawy moich stóp.

- Ale zrobiłeś to. I będziesz dalej to wykorzystywał, póki nie dostaniesz to czego, tylko ty- zaznacza oschle- pragniesz. Bo tego właśnie chcesz, prawda Jamie? Chcesz zemsty.

- Nie- mówię przez zaciśniętą szczękę, która napina skórę mojej twarzy- Chcę, by pewna osoba zabrała odpowiedzialność za swoje działanie i dostała za to właściwą karę.

Instynktownie zaciskam dłonie w ciasną pięść, a adrenalina, jaka uderza intensywnie w moją skroń, powoduje, że wyłącznie cienka granica dzieli mnie od kompletnej destrukcji.

Pauline zagląda do środka, informując nas o niewielkim opóźnieniu, po czym ponownie znika w korytarzu.

- Wyglądasz na dziwnie spokojnego z myślą, w której to właśnie srebrny medal, będzie należał do twojej osoby- wszelkie, buzujące wewnątrz mnie emocje ulęgają rozproszeniu, kiedy wracam do otaczającej mnie rzeczywistości.

- Skąd pomysł na to, że przegram?- Sally wyśmiewa moje słowa pod nosem.

- Nie oszukujmy się Chaplin. Daisy jest silnym przeciwnikiem. I przykro mi to mówić, ale niestety- łączy nasze spojrzenie zaciskając usta w przepraszającym uśmiechu- jest od ciebie lepsza.

To prawda. Była lepsza ode mnie.

- Nawet silni przeciwnicy posiadają swoje słabe strony- podnoszę wzrok na miejsce na górze stołu, gdzie za chwilę zasiądzie Dominic Webbster, by następnie uścisnąć moją zwycięską dłoń- I ona też je ma.

Sally chwyta w zagłębienie pięść moją marynarkę, wbijając skutecznie swoje rozgniewane spojrzenie w moje pozbawione wszelkich emocji.

- Nie zrobiłeś tego, prawda?

- Czego dokładnie Sally?

Wciąż stoję nieruchomo, czym jeszcze bardziej podnoszę temperaturę powstałą między naszą dwójką.

- Nie uciekłeś się do sabotowana jej ciężkiej pracy- zwilżając usta, przybieram na ramiona, ten sam ciężki pancerz, jaki towarzyszy mi od niespełna roku- Zrobiłeś to.

Zrobiłeś to. Zrobiłeś to. Zrobiłeś to.

Te słowa odbijają się echem w mojej głowie.

- Ty skończony idioto!- podnosi głos, uderzając otwartą dłonią w moją pierś- Co dokładnie zrobiłeś? To była dla niej szansa.

- Ta szansa jest dla nas wszystkich- mówię prosto w jej twarz, nie dając się podejść emocjom.

Jest to trudne, ale skutecznie działa na dziewczynę, która w złości zaciska jeszcze mocniej swoją szczękę, by następnie odbić się nerwowo dłońmi od mojej osoby.

- Tak, ale w odróżnieniu od ciebie, ty arogancki dupku, dla Daisy była to szansa na nowe życie, a nie sposób na postawienie się swojemu jebanemu bratu, któremu chcesz zrobić na złość!

Milczę.

Robię to, bo nikt z obecnych, w tym pomieszczeniu osób, tak naprawdę mnie nie znał. Nie wiedział nic o moim prywatnym życiu. A jednak mimo tego nie zatrzymując się, każda pojedyncza para oczu kreowała w zagłębieniu swojego umysłu odrębną historię na mój temat, jaka pasowałaby do zaistniałej  wymiany zdań pomiędzy mną, a Sally.

I w żaden sposób nie miały one, nawet najmniejszej styczności z prawdą.

Osądzanie nie było ich zadaniem, bo tylko jedna osoba mogła tego dokonać.

I tylko wyłącznie ja nią byłem.

Zgadza się. Miałem cel.

Nie.

Miałem ich wiele, a dokładnie ten, który pewnie trzymałem już w swojej dłoni, był tylko jednym z nich. I nawet ckliwa historia Sally nie byłaby w stanie przekonać mnie do tego, bym wykonał krok w tył.

- Panno Morgan? Mogę w czymś pomóc?

Skoro jednak tak było, to dlaczego, kiedy podnoszę wzrok na dziewczynę, która była dostatecznie dobra na to miejsce, budzą się we mnie mieszane uczucia, co do zaplanowanej od początku koncepcji działania?

Rozbita na kawałki, ta piękna twarz Daisy spogląda w moją stronę, dokładnie w tym samym momencie, kiedy telefon wibruje w mojej kieszeni.

Vivi: Nie chcę rozmawiać.

Vivi: Nie chcę rozmawiać

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
ENEMIES | 🔒Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz