(II) Rozdział sześćdziesiąty drugi

3.3K 75 16
                                    

Daisy

- Proszę się przedstawić i powiedzieć jaką rolę Pani pełni w tym procesie.

- Nazywam się Vivienne Lucía Chaplin i jestem jedną z ofiar.

W Londynie spadł pierwszy śnieg, a wraz z nim pojawiła się atmosfera zbliżających się świąt, które miały być ulgą dla wszystkich.

Prawie dla wszystkich.

Przysuwam do ust kubek z parującą jaśminową herbatą, wracając spojrzeniem do siedzącego naprzeciw mnie taty, który z zapałem opowiada o metodach zabezpieczeń roślin przed mrozem.

W Peony House na dobre zapanował świąteczny wystrój i klimat, którego na pewno nie oddawało moje mieszkanie. Ilekroć jeszcze kilka tygodni temu cieszyłam się na samą myśl, że w końcu zrealizuję marzenia o własnej przestrzeni, tak teraz pragnęłam być wszędzie indziej niż zamknięta w głuchych czterech ścianach, jakich nie nazywałam domem.

Na powrót to właśnie Peony House go tworzyło. Mój tata go tworzył.

- Panno Astrid, proszę sobie wziąć jeszcze jedno ciasteczko- tata z uśmiechem i troską w oczach, przesuwa w moją stronę talerzyk z piernikami- Może nie naprawią problemów, ale chociaż na chwilę dadzą ukojenie.

Uśmiecham się, mimo że wewnątrz cierpię na każdy z możliwy sposobów.

Tato, nawet nie wiesz, jak bardzo potrzebuję teraz Twojego wsparcia. Kompletnie nie wiem, co robić.

- Co łączy panią z oskarżonymi?

- Jeden z nich, Emmanuel Chaplin jest moim bratem. Theo Harrington to przyjaciel rodziny.

- Daisy, słońce zaczekaj!

Naciągając mocniej czapkę, odwracam się w progu drzwi, kończąc wizytę u taty, kiedy głos Gemmy wybrzmiewa w korytarzu.

- Nie mogłam cię dogonić.

Kobieta podjeżdża w moją stronę wózkiem, wyraźnie wypuszczając zmęczone powietrze. Choć z samych objawów tego nie wnioskuję. Dosłownie sekundę później kobieta uśmiecha się swoim szerokim wyrazem, który od razu rozczula serce.

- Dzień dobry, pani McGregor.

- Przepraszam, że nie miałam nawet minuty, by zamienić z tobą słowo Daisy- wymuszam uśmiech na własnej twarzy, co sprawia, że każda, nawet najmniejsza jej część zaczyna palić żywym ogniem.

Moje mięśnie na dobre zapomniały o umiejętności wykonywania tego gestu. Czuję, jakby wyraz, który zawsze mi towarzyszył, był dla mnie tak nagle obcy.

- W porządku. Nic się nie stało. Chciałam wcześniej życzyć wyłącznie wesołych świąt.

- Właśnie dlatego chciałam cię złapać jeszcze przed wyjściem- marszczę pośpiesznie brwi, czekając na wyjaśnienia- Tak sobie pomyślałam. Znaczy ja i moja rodzina pomyśleliśmy, czy może w tym roku nie zgodziłabyś się do nas dołączyć. Jak zawsze znajdziemy dodatkowe miejsce przy stole i- moje ramiona nagle opadają niczym kurtyna po zakończonym akcie. Akcie, w którym próbowałam grać silną, ale zawiodłam- Daisy doskonale wiem, że to trudny, dla ciebie okres- Gemma wsuwa swoje palce w zagłębienie mojej dłoni- Jednak nie musisz być sama. Nie. Nie powinnaś być sama.

- Nie będę sama- kłamstwo- Tak się składa, że rodzina mojej przyjaciółki mnie do siebie zaprosiła- czuję, jak praca mojego serca narasta w piersi- Naprawdę doceniam i dziękuję za pani propozycję.

Tęczówki Gemmy odbijają prawdę, którą pokazują moje oczy.

Te święta będą pierwszymi, które spędzę bez obecności przy łóżku mamy. Nawet jeśli jeszcze do niedawna myślałam, że będą tymi pierwszymi, w czasie, których usłyszę życzenia od osób, jakie pamiętają o moim imieniu.

ENEMIES | 🔒Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz