Rozdział sześćdziesiąty

1.5K 67 9
                                    

Daisy

Dzisiaj jest czwartek

W czwartkowe popołudnia zazwyczaj wsiadam w metra, kierując się do dzielnicy Lower Clapton, by odwiedzić tatę. Był to mój stały rytuał. Praktycznie nigdy o nim nie zapomniałam, a na same spotkania z osobą, która jako ostatnia należała do mojej rodziny, były tymi, na które najbardziej czekałam. Kochałam jego towarzystwo. Nawet jeśli od kilku lat z pamięci nie powiedział mojego własnego imienia.

Dzisiejsze czwartkowe popołudnie jest inne.

Zamiast przytulnego salonu, pełnego światła, zapachu wiśniowego kisielu i Nathalie Cole, brzmiącej w wiekowym odtwarzaczu, wpadam tuż za pogrążonym w strachu i niepewności Jamiem do szpitalnego lobby, wypytując każdego pracownika o Vivianne Chaplin.

- Jamie?

Obydwoje, na raz przystajemy w miejscu, próbując zaczerpnąć oddech, gdy dźwięk głosu Sally każe nam spoglądnąć w stronę korytarza, gdzie zamienia słowo z jedną z pielęgniarek.

- Co się stało?- Jamie nawet nie próbuje ubrać słowa, w delikatniejszy ton- Co z nią? Dlaczego nikt wcześniej do mnie nie zadzwonił?

Trwam tak, pomiędzy nienawidzącą się na co dzień dwójką, zerkając to na Sally, to na Jamiego.

- Sama niedawno się dowiedziałam- dziewczyna prawie osuwa się na podłogę, gdyby nie moja i Jamiego szybka interwencja- Carey do mnie zadzwoniła.

Sally, która nigdy nie okazywała słabości, a jej cięty język i stalowe nerwy były nie do zatrzymania, nagle odchodzi, a na jej miejsce wkracza krucha dziewczyna — złamana pod każdym względem.

- Powiedziałam, że cię powiadomię.

- Gdzie jest lekarz?- strach o siostrę w wykonaniu Jamiego zaczyna i mnie paraliżować- Chcę z kimś porozmawiać?- mężczyzna rusza spojrzeniem przez każdy z pokoi, w poszukiwaniu kogoś, kto da mu odpowiedź na piętrzące się, w zagłębieniu jego myśli pytania.

- Zabrali ją na płukanie żołądka.

Jamie nieruchomieje w miejscu, spoglądając na Sally, która zaciskając mocniej usta, próbuje walczyć z niemocą, jaka ją wyplenia.

- Proszę, nie każ mi tego mówić- szepcze przyjaciółka, chwilę przed tym, kiedy jej policzki zalewają łzy.

Moje serce pęka na pół, kiedy tuż obok mnie, osoba, którą utożsamiałam z niezwykłymi pokładami siły, zaczynała się kruszyć, na najdrobniejsze kawałeczki.

W tym momencie Sally nie przypominała tej, która walczyła o równouprawnienia, a sposobem zachowania pokazywała wszystkim, że nie liczy się z ich opinią. Teraz była małą dziewczynką, w ciele kobiety, która nie wiedziała kompletnie, co ma robić, by było dobrze.

Nie waham się nawet przez chwilę, tylko zamykam jej ciało, w objęciach moich ramion, tłumiąc w ich środku, każdy szloch.

- Zabiję tych gnojków, Daisy. Mogę iść za to siedzieć- szepcze w moje ramię, drżącym głosem- Ale pójdę tam jedynie z myślą, że już nigdy więcej nikogo nie skrzywdzą.

- Wymyślimy coś- ocieram jej łzy, kiedy podnosi na mnie spojrzenie- Zrobię wszystko Sally. Naprawdę wszystko.

- Wiem- pociąga nosem, odsuwając się na centymetry ode mnie- Jednak najpierw ktoś inny potrzebuje twojego wsparcia- ocierając wierzchem dłoni mokre policzki, Sally brodą wskazuję na załamaną postać Jamiego, który przysiadł na jednym z krzeseł w korytarzu- Już mi lepiej- wiem, że kłamie, kiedy spoglądam w jej stronę- Idź do niego. Zaraz do was przyjdę.

Zaciskam dłoń na jej przedramieniu, dodając jej otuchy, po czym przysiadam tuż obok Jamiego.

- Gdzie wciąż robię błąd?- jego sylwetka pochyla się nad udami, szepcząc te słowa w zagłębieniu dłoni- Co cały czas robię źle, że to wciąż nie działa?

Powiedzieć mu.

Nie powiedzieć mu.

Powiedzieć mu.

Nie powiedzieć mu.

To małe, niepozorne wahadełko w mojej głowie prowadzi bitwę pomiędzy rozumem, z sercem, przez co do końca nie wiem, jaką decyzję podjąć.

Dlatego milczę, obejmując jego ramię, gdzie kładąc wcześniej policzek próbuję wypełnić mężczyznę ciepłem, jakiego potrzebuje.

Jamie łączy nasze palce, robiąc to z taką siłą, że praktycznie odcina mi prawidłowe ciśnienie krwi. Jednak w tej sytuacji wyłącznie to mogłam mu dać. Obecność, kiedy słowa w stylu: wszystko będzie dobrze, coś wymyślimy czy to na pewno nic poważnego, w żaden ze sposobów nie pasowały do zaistniałej sytuacji.

- Dzień dobry.

Cała nasza trójka, po kilkunastu minutach nerwowego oczekiwania podnosi się nagle do góry, kiedy niski mężczyzna w białym fartuchu przystaje na środku korytarza.

- Szukam osoby, która należy do rodziny panny Vivienne Chaplin.

- To ja- Jamie od razu wystawia dłoń w kierunku lekarza, wychodząc mu naprzeciw- Jamie Chaplin. Jestem jej bratem.

- Miło mi pana poznać. Czy mogę prosić na minutę do gabinetu?

Dosłownie przez nanosekundę widzę, jak Jamie się waha. Jak boi się tego, z czym przyjdzie mu się mierzyć tym razem.

- Tak, oczywiście.

Jednak po krótkiej chwili niepewności zostajemy same, pośrodku ciszy pomieszczenia, patrząc się nieprzerwanie na drzwi, gdzie zniknęła dwójka mężczyzn.

W zagłębieniu kieszeni płaszcza czuję narastające wibracje, które przypominają mi o wiadomości, którą dostałam w czasie, kiedy razem z Jamiem dojeżdżaliśmy do szpitala.

Michele Dubois: Spotkajmy się o dziesiątej.

Oblewa mnie zimny pot, po którym przechodzą mnie dreszcze, kiedy odczytuję słowa wysłane przez Theo Haringtona, pod fałszywym nazwiskiem.

- Dalej sądzę, że to gówniany pomysł Daisy- szepcze przyjaciółka po tym, kiedy pokazuję jej telefon- Ale chyba nie mamy innego.

- Dalej sądzę, że to gówniany pomysł Daisy- szepcze przyjaciółka po tym, kiedy pokazuję jej telefon- Ale chyba nie mamy innego

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

To już tylko dwa rozdziały! Dwa rozdziały dzielą nas od poznania finału tej historii 😈

Wagonik naszego rollercoasteru właśnie wspiął się na najwyższy szczyt, a już za tydzień zjedzie z niego, z największa prędkością i o niesamowitej sile 😳

Nie może Ciebie zabraknąć!

See ya 26 lipca! 💋

ENEMIES | 🔒Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz