Rozdział trzynasty

3.2K 114 15
                                    

Daisy

Ten dzień był spełnieniem marzeń, każdego, kto, za cel postawił sobie uzyskanie wyższego wykształcenia.

Zebrani w środku uśmiechali się do siebie z wyrazem pełnym ekscytacji i szczęścia. Ja w odróżnieniu od nich trwałam nieruchomo w miejscu ze skręconym w stresie żołądkiem, kiedy perspektywa kolejnych dwunastu godzin pracy w pełnej gotowości dawała mi we znaki.

A może te wszystkie uczucia wypełniały mnie od środka, ponieważ jako jedyna siedziałam w sali sama, bez wsparcia rodziny.

Bez wsparcia rodziców.

Już od pierwszego roku doskonale zdawałam sobie sprawę, że jako jedyna nie doświadczę ich pełnego dumy uśmiechu, uroczystej kolacji i wspólnego zdjęcia, w odświętnej todze, ze mną w roli głównej. Bo to nie dyplom był moim marzeniem, a ich obecność przy mnie w dniu, kiedy go odbieram.

- A mowę dla absolwentów Uniwersytetu Greenwich wygłosi Emmanuel Chaplin, prezes spółki Chaplin International.

Salę wypełnia odgłos oklasków, kiedy na mównicę wychodzi wysoki, elegancki mężczyzna, którego rysy twarzy zdecydowanie wskazywały na pokrewieństwo z Jamiem, z tym wyjątkiem, że Emmanuel skrywał w sobie powagę i sztywności, kiedy jego brat emanował chłodem oraz władczym podejściem do życia.

W odróżnieniu od innych nie poruszam się żywo w miejscu na widok mężczyzny. Nie klaszczę w dłonie. Nawet na niego nie patrzę.

Nie prosiłam o kolejnego Chaplina, który pokaże mi, jak trzeba działać, by osiągnąć sukces.

I tak dostatecznie los ze mnie zakpił.

- Witam państwa bardzo serdecznie i dziękuję rektorowi Uniwersytetu Greenwich, za możliwość, dzięki której po raz kolejny mogę tutaj stać, by pogratulować wszystkim absolwentom, którzy dzisiejszego dnia pomyślnie dotarli do celu, jaki obrali sobie cztery lata temu- Emmanuel odwraca się w naszą stronę- To wyjątkowy dla was czas. Kończycie etap, w którym zdobycie należytej wiedzy otworzy przed wami szerokie ramiona ścieżki kariery zawodowej, by móc dalej się rozwijać.

Gdybym nie wiedziała, że ta dwójka jest rodzeństwem, pewnie nigdy nie połączyłabym tych dwóch elementów układanki w całość, szczególnie że Emmanuelowi przychodzi, niezwykle łatwo przybrać pogodny wyraz twarzy i uśmiech, który porywa zainteresowanie obecnych w sali.

Ale nie moje.

Doskonale wiedziałam, że ten wyraz był złudny, a kwestią czasu było odkrycie w nim tych samych priorytetów, w które był wyposażony jego brat.

Czyli w chęć władzy nad wszystkimi i wszystkim.

Telefon wiruje w mojej dłoni.

Sally: Litości kobieto! Znajdź w sobie, chociaż odrobinę entuzjazmu, przecież w końcu kończysz ten koszmar.

Czytam słowa napisane przez przyjaciółkę, by następnie unieść do góry głowę rozglądając się wokół siebie.

Sally: Popatrz do tyłu.

Odwracam się w stronę balkonu, gdzie dziewczyna zajmująca pierwszy rząd, w najbardziej jaskrawej sukience, jaką kiedykolwiek wypuściło Gucci, macha do mnie energicznie dłonią.

Od razu uśmiecham się z ulgą, kiedy to przyjemne ciepło rozlewa się po moim sercu.

Ciepło obecności drugiego człowieka.

Ja: Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy Sally.

Sally: Dlatego tutaj jestem.

Sally: I niech ten imbecyl kończy już te swoje wypociny. Pieprzyć każdego, męskiego Chaplina. Oczywiście prócz świętej duszy ich ojca. Niech Bóg ma go w swojej opiece, kiedy patrzy na tę dwójkę z góry.

ENEMIES | 🔒Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz