14

540 38 7
                                    

Ich pierwsza, wspólna wizyta u lekarza wcale nie minęła aż tak źle, jak można było to przypuszczać. Posiedzieli w poczekalni, Louis zgarnął masę ulotkę i drugą, niemalże identyczną kupkę wcisnął do torby bruneta. Ten zapytał jedynie, czy wygląda jak wielbłąd, żeby tyle dźwigać, tym bardziej, że te same informacje mógł znaleźć na internecie, co nie nieszczyło planety produkcją papieru. Tomlinson bez słowa zabrał płócienny materiał i ułożył na swoich kolanach, burcząc coś jedynie o tym, że internet lubił kłamać, więc wolał mieć coś takiego.

Jednak nie ich rozmowa była najważniejsza, a samo spotkanie z odpowiednią osobą, która miała zająć się badaniami. Po początkowym mierzeniu i krótkiej rozmowie, przeszli do konkretów. Kobieta wyjaśniła im naprawdę całkiem sporo, szczególnie samemu Harry'emu, który miał wiele pytań, dotyczących tego, co przez ostatnie dni przeczytał. Louis robił tam raczej za tło i moralne wsparcie, bo chociaż znał nieco ciąży z życia swojej mamy, to jednak wciąż sam medykiem nie był. No i w końcu nie miał się co mądrzyć, skoro każda osoba przechodziła to nieco inaczej, nawet jeśli było wiele cech wspólnych.

Oczywiście podróż do samej kliniki wcale nie była taka łatwa, głównie przez wzgląd na samego Tomlinsona, który nadal był całkiem znany, więc musieli uważać, aby nikt za bardzo nie rozpoznał ich dwójki. Jasne, Harry mógł powiedzieć, że szedł do lekarza po cokolwiek, ale musiałby iść sam. Na szczęście jednak wydawało się, że przemknęli całkiem niezauważeni, co było naprawdę uspokajające. Bo nie było co kłamać, brunet naprawdę nie chciał, aby o jego ciąży wiedziała połowa świata i to wcześniej od jego własnych rodziców.

Za to musieli również przyznać, że USG wcale nie było dla nich aż takim wielkim wydarzeniem, głównie dlatego, że dalej nic nie mogli zobaczyć. Okej, może zrobili się nieco bardziej miękcy, ale na samym początku nie omieszkali zapytać, czy coś nie jest zepsute, bo jakieś dziwne szumy to mogli w internecie pooglądać. Jednak kiedy tylko kobieta pokazała im odpowiednią kropkę, przepadli kompletnie, chociaż nie powiedzieli tego głośno.

Po zapisaniu odpowiednich witamin, przekazaniu odpowiednich ostrzeżeń i pożegnaniu się, mogli wyjść z gabinetu.

Szybko wyszli z budynku i odeszli kawałek od niego. Szli w ciszy, jakby obydwaj na poważnie zaczęli przetrawiać sprawę ciąży. Wiadomo, można było o tym rozmawiać, ale w takich momentach było to coś zupełnie innego, kiedy siedziało się w gabinecie i wszystko zostało przedstawione czarno na białym.

Tego dnia nie spędzili już jednak wspólnie. Pożegnali się i Louis przypomniał jedynie Harry'emu, aby wciąż nie wahał się zadzwonić, jeżeli będzie czegoś potrzebował i że ma napisać do niego wieczorem. Styles przewrócił jedynie oczami, powtarzając mu, że przecież był w ciąży nawet nie od pięciu tygodni, więc przecież sam da sobie ze wszystkim radę i ten nie musiał się zachowywać jak nadopiekuńcza mama.

———

I tak minął dobry tydzień, kiedy się nie widzieli. Harry wykupił wszystkie potrzebne witaminy i to jeszcze tego samego dnia i nie zapominał ich brać, głównie dlatego, że Tomlinson niemal jak najbardziej upierdliwy robal pisał do niego codziennie około pory lunchu, czy na pewno wszystkie wziął, czy dobrze się czuł i czy czegoś nie potrzebował. Harry za każdym razem pisał tak, aby mieć święty spokój, jednak ta sama karuzela pytań miała miejsce wieczorami. W którym momencie po prostu napisał do szatyna, żeby zapłodnił samego siebie i przestał go denerwować.

W odwecie więc Tomlinson, cóż... Zaczął do niego wydzwaniać.

Brunet w jednym momencie po prostu chciał zablokować numer Louisa, ale wiedział, że jeżeli ten zrobi, ten zrobi mu nalot na mieszkanie. Kompletnie jednak nie rozumiał tego, że jeszcze kilka dni wcześniej ten upierał się, że dziecko w brzuchu Harry'ego zdecydowanie nie było jego, a teraz zmiana o sto osiemdziesiąt stopni. Jasne, Styles próbował zrozumieć to, że muzyk pochodził z dużej rodziny i przez to miał taki a nie inny instynkt. Ostatecznie jednak chłopak stwierdził, że Louis był po prostu wrzodem na dupie, czego nie omieszkał mu powiedzieć.

Kolejne tygodnie, kiedy on sam wchodził w szósty tydzień, był czasem powrotu na studia. Harry nieco się tego obawiał, szczególnie w swoim stanie. Nie chciał ani powtórki z omdlenia, ani tym bardziej epizodu z tym, że nagle jakiś zapach spowoduje, że poczuje się na tyle niedobrze, że będzie musiał wyjść do łazienki. Musiał zresztą znaleźć sposób na skończenie tego semestru. Najlepszą opcją byłoby dla niego po prostu chodzić do końca, tym bardziej, że skończyłby go przed porodem, ale już wiedział, jak wielkim obiektem plotek mógłby być. A to nie było mu na rękę.

Uznał, że poczeka jeszcze z miesiąc dwa i zobaczy, jak koniec końców będzie się czuł i wtedy zadecyduje. Na szczęście po powrocie z przerwy wszyscy wydawali się zapomnieć o tym, że Harry był widziany z Louisem, co było relaksujące. Serio. Brunet niczego bardziej się nie bał, jak tego, że nadal będzie na językach wszystkich.

No i pierwsze zajęcia minęły mu naprawdę szybko i przyjemnie. W końcu to był dopiero początek. W czasie swojej dłuższej przerwy, poszedł do pobliskiej kawiarenki, aby napić się ciepłej herbaty. Czasami tęsknił za porankami z kawą, ale musiał jakoś wytrzymać.

Jednak jego spokój szybko został przerwany przez dzowniącego Tomlinsona. Wiedział, że ten nie da mu spokoju, więc wolał odebrać za pierwszym razem. Przyłożył sobie telefon do ucha, ciężko wzdychając.

— Tak, mam się dobrze. Tak, żyję. Nie, niczego nie potrzebuję.

— Kurczę, wyprzedziłeś mnie w pytaniach — odpowiedział mu rozbawiony głos. — Ale nie martw się, za tydzień zaczynamy pracę nad albumem.

— Nie mówiłeś coś o dłuższej przerwie?

— A nie mówiłem ci też, że ten chuj jest złamanym kutasem? Chce wydoić z nas co do ostatniego pensa.

— Może coś napomknąłeś — mruknął Harry. — Po co tak właściwie dzwonisz?

— Bo wiem, że na ciebie i Tommo Juniora nie będę mógł krzyczeć, więc się uspokoję, a właśnie mnie roznosi, jak patrzę na ten pysk — powiedział Tomlinson, a nawet brunet przez telefon słyszał, na jakiego zirytowanego brzmiał szatyn. — Siedzę w kiblu i palę, udając, że zdycham z powodu kaca, a przecież nawet nic ostatnio nie piłem.

I Harry poczuł się trochę głupio, że Louis w głównej mierze cały czas tak o niego dbał; może i głównie skuli dziecka, ale jednak. Może tym razem to on powinien być choć przez chwilę tym dobrym?

— Robię dzisiaj sobie curry na kolację — rzucił w końcu, nadal nie wiedząc, czy to był najlepszy pomysł. — Chcesz wpaść na jedzenie i tą obleśną herbatkę?

— Nie lituj się nade mną.

— Nie lituję — powiedział Harry, szukając jednak szybko w głowie, jakiegoś sensownego argumentu. — Wiesz, i tak musimy się lepiej poznać, a skoro mówisz, że u mnie nie będziesz się tak denerwował, to czemu by nie? Nie zmuszam cię, Louis.

— Skoro tak stawiasz sprawę, to czemu by nie. Napisz mi, o której mam być i czy czegoś nie chcesz?

— A mam wysłać ci zdjęcie mojej lodówki, kiedy mówię ci, że nic nie chcę, a ty na złość robisz mi zakupy. I nie kupuj mi więcej truskawek, mam ich dosyć, serio. Raz mi smakowały, a ty mi zaraz szklarnię w kuchni założysz.

— Mówiłem, że o was zadbam, nie? — zaśmiał się Louis, ale Harry wiedział, że muzyk był całkowicie poważny. — No nic, wracam, zanim mi łeb odgryzie.

I obydwaj jeszcze nie wiedzieli, że jeden człowiek może narobić im tak wiele problemów.


He Lives In Daydreams With MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz