5. Cześć druga: Burza

143 6 1
                                    

Kiedy robimy coś, czego możemy żałować, w większości przypadków o tym nie myślimy. I szczerze mówiąc ja też najchętniej bym nie myślała o konsekwencjach, ale moją cholerną mantrą stało się jedno zdanie Volo videre te in albis iterum, parve.

Chciałbym cię znów zobaczyć w bieli, maleńka.

Z racji tego, że cały dzień byłam sama zostałam w piżamie, jeśli mogę to tak nazwać. Było cholernie ciepło, więc nie zakładałam żadnych spodenek i byłam w moim prezencie od Clary. Był to biały dół od bielizny, wykonany z koronki, jednak miał malutki pomponik z tyłu. Cholernie mi się podobały, bo uwielbiałam tego typu rzeczy, mimo że było to głupie. Do kompletu był identyczna góra, jednak ona nie miała żadnego dodatku. Nałożyłam na siebie jeszcze biały top, który był akurat moim standardowym elementem stroju do spania.

Na wyświetlaczu telefonu widniała godzina jedenasta piętnaście a ja kompletnie nie miałam ochoty wychodzić z pokoju. Znając mnie wyszłabym z mojej nory, kiedy wybiłaby piętnasta i wtedy możliwe, że cokolwiek bym zjadła i posprzątała w domu, jeśli byłaby taka potrzeba.

Przeczesałam swoje rozpuszczone włosy ręką, odgarniając je przy okazji do tyłu, bo właśnie zaczynałam oglądać piąty sezon Big Mouth.

Uwielbiałam pierwsze dwa odcinki piątego sezonu, ale z każdym kolejnym traciłam zamiłowanie do tego sezonu. Patrzyłam na zabawne potwory hormony, zastawiając się kto z nich mógłby być moim. Naprawdę miałam cholerną obsesję na punkcie tego serialu.

– Jednak jeszcze zobaczyłem cię w bieli, parve. – usłyszałam za sobą i automatycznie odwróciłam się w stronę bruneta, który siedział na parapecie. Widząc go, miałam ochotę, wypchnąć go z tego okna.

– Jesteś chory człowieku. – skwitowałam, czując, że złość we mnie coraz bardziej rośnie.

I nic nie byłoby złe, gdyby nie to, że siedziałam przed nim w majtkach z pomponikiem. Poczułam jak cała moja i tak licha pewność siebie ze mnie ucieka, ale nie chciałam dać mu tej pieprzonej satysfakcji.

– Bez takich ludzi świat byłby nudny. – mruknął, lustrując moje ciało i przygryzając swoją dolną wargę. Przed oczami automatycznie miałam wspomnienia z przedwczorajszego  wieczoru, ale widziałam, że dla chłopaka to nie miało żadnego znaczenia. Dla mnie oczywiście tak samo.

–  Czego chcesz? – zarzuciłam na siebie szary koc, bo czułam się z każdą sekundą coraz mniej komfortowo.

– Jeśli bym wiedział, że będziesz tu siedzieć przebrana za królika, byłbym wcześniej. – uśmiechnął się i kpił ze mnie w najlepsze. Chory człowiek.

– Szmaciarz. –  szepnęłam bardziej sama do siebie, ale kiedy usłyszałam, że chłopak się zbliża, wiedziałam, że nie skończę dobrze. I miałam rację, bo dostałam prosto w twarz moją własną poduszką.

– Ciągle mnie wyzywasz, nie znudziło ci się? Chyba, że lubisz takie klimaty, młoda Claire. –  widziałam jak przy pierwszej części zdania przewraca na mnie szmaragdowymi oczami, których miałam tak cholernie dość po tamtym wieczorze, bo działały na mnie jak płachta na byka. Jakiś pstryczek w jego pustej głowie się zmienił i drugą część wypowiedzi ujął w dwuznaczny ton.

– Lubię, kiedy ktoś nie wpada do mnie przez okno, zachowując się jak pierdolony Romeo! –  uniosłam głos przy końcu mojego wywodu, wyrzucając ręce w powietrze i dopiero wtedy przeskanowałam jego ciało.

Miał czarne dresy i za duży t-shirt tego samego koloru. Jak codziennie miał ten sam zestaw biżuterii, która prezentowała się na nim zbyt dobrze. Kurwa. Nie powinnam tak myśleć.

NothingnessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz