15. Błędy

95 3 2
                                    

Czując rosnący we mnie niepokój, otworzyłam plik z nadzieją, że to przeżyje. Żółć, która z każdą chwilą podchodziła mi do gardła stawała się coraz mniej chciana. Drżącymi dłońmi kliknęłam w pierwszy obraz. Rozchyliłam powieki, patrząc na skąpanego w czerni anioła. Smugi, wykonane szarym odcieniem, przecinały jego zniszczone skrzydła. Klęczał, broniąc się jedną z rąk przed ciosem, którego jeszcze nie było. Przełknęłam ślinę i otworzyłam następny. Biała postać na czarnym tle. Biała tylko z pozoru. Cała skażona czarnymi plamami, oczy były czarnymi dziurami, których zadaniem było wchłanianie części ludzkich dusz, bo ja czułam się jakbym patrzyła w oczy samego czarta. Rozchylone usta, z których wychodzą czarne linie. Przymknęłam powieki, patrząc na ostatni. Trzeci. Biała, pusta przestrzeń. Tabula rasa. Czysta tablica, niespaczona.

W mojej głowie tworzyły się interpretacje każdego z nich, jednak przerażała mnie, zawartość głowy autora. Przekręciłam głowę, w miejsce, gdzie leżał mój telefon. Wyświetlacz rozbłysnął, pokazując nowe powiadomienie. Wypuściłam przetrzymywane powietrze, biorąc zimny przedmiot w dłoń.

Nicholas: Podobało ci się to co zobaczyłaś?

Przymknęłam piekące powieki, ponownie wypuszczając powietrze z głośnym świstem. Sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Ten chłopak sam w sobie był zagadką, ale nigdy nie starałam się przebić do jeszcze mniej stabilniej zagadki, która znajdowała się w jego głowie.

Lilith: Mrok nie musi być symbolem zła a zagubienia.

To było jedyne, co przyszło mi do głowy. Nie miałam pojęcia co mogłabym odpowiedzieć. Może to zdanie miało uspokoić tylko mnie. Nie jego, skąpanego w ciemnościach.

Błagałam Boga, aby jego mrok nie połączył się z moim.

***

Zimno, które opatulało całe pomieszczenie nie było nawet w jednym gramie przyjemne. Rozejrzałam się po miejscu, w którym byłam. Jego mieszkanie nigdy się nie zmieniało. Zawsze myślałam, że jest tu przyjemnie, jednak w tamtym momencie moje zdanie lekko się zmieniło. Półmrok panujący w nim, w połączeniu z tym niezindyfikowanym chłodem był niepokojący.

W rogu pokoju, na czarnym fotelu siedział Nicholas. Ubrany cały na czarno z książką w ręce. Nie wiedziałam, co to konkretnie było, ale nie przeczuwałam Hansa Christiana Andersena.

Przekręcił głowę w bok, mierząc mnie szmaragdowymi oczami. Ponoć barwa jego tęczówek działała uspokajająco, wprowadzała element harmonii i przywoływała na myśl bujną roślinność. Jednak w tamtej chwili, działał odwrotnie. Kojarzył mi się z cierniami, otaczającymi jakiś zamek, chcąc go zniszczyć. Czułam się jak zwierzyna w klatce, do której wkradają się zielone plącza, które mają na celu mnie udusić.

Ten chłopak kontrolował mój dopływ tlenu, bez żadnej interakcji. To było cholernie frustrujące.

Jestem tym duchem, który zawsze przeczy. Zasługuje wyłącznie na zniszczenie.

Wypowiedział te słowa półszeptem, który niósł się w pomieszczeniu jak najbrutalniejszy krzyk. Wiedziałam kogo cytował.

Faust, Goethego.

Brunet wstał ze swojego miejsca, odkładają książkę na ciemny stolik. Wyprostował się, unosząc hardo głowę, zmierzając w moim kierunku.

Lecz choćby oczy jej były na niebie, a owe gwiazdy w oprawie jej oczu, blask jej oblicza zawstydziłby gwiazdy.

– William Shakespeare, Romeo i Julia.–  lekko się uśmiechnęłam. – Dlaczego to robisz?

– Bo największy strach, to ten pierwotny. Największy ból się z nim łączy. Aby żyć, trzeba cierpieć. Żeby cierpieć, trzeba żyć.

NothingnessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz