𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟓𝟓

95 5 97
                                    

—Gdzie idziesz? – Zapytała Łucja widząc, że Jasiek zakłada marynarkę i szykuje się do wyjścia.

—Ee... Na spacer. Potrzebuję świeżego powietrza. Przy okazji zrobię jakieś zakupy. A ty odpoczywaj, Luce.

—Pójdę z tobą. Dawno nie byliśmy razem na spacerze tak po prostu. – Powiedziała wstając z łóżka.

—Nie, Łucja, zostań. Proszę. Chciałbym... Chcę pobyć sam.

—Dobrze. Kocham mocno – Uśmiechnęła się. Korzystając z okazji, że wstała, podeszła do niego i pocałowała. Następnie wtuliła się w jego klatkę piersiową, a on oparł podbródek na jej głowie.

Wyszedł w pośpiechu. Szedł także szybko. Nie tak, żeby zwracać na siebie uwagę Niemców, ale jednak.

   Zatrzymał się na chwilę przed budynkiem, nad którego drzwiami widniał napis Jadłodajnia. Zawahał się czy wejść, ale koniec końców chwycił klamkę i wszedł do środka.

   Rozejrzał się wokół, zastanawiając się czy od jego ostatniej wizyty w tym miejscu coś się zmieniło.

—Panie Knapik! Niechże się pan zachowuje! – Wrzasnęła kobieta. —Hołota... – Mruknęła, odwracając się. Zamarła, kiedy zobaczyła Jaśka. Uśmiechnął się do niej. —Jasiek!

—Serwus, ciocia. – Powiedział podchodząc do niej bliżej i dając się uścisnąć.

—Jezusieńku, jak ty wyrosłeś! Ile to lat minęło... Co u rodziców, u Karola?

—Nie mam kontaktu z ojcem, ale jest policjantem, podpisał volkslistę. A Karol... Karol nie żyje od czterech lat. Niemcy go zabili na początku wojny.

Słysząc to, kobieta przeżegnała się i zmówiła krótką modlitwę.

—Straszne... Na pewno bardzo to przeżyłeś. Zawsze byłeś bardzo blisko z bratem... To ogromna strata dla całej rodziny...

—Widziałem, jak go zabijają. I nic z tym nie zrobiłem. Po prostu stałem i patrzyłem jak mordują mi brata. Nie pogodzę się z tym, nie mogę.

Siłą powstrzymywał się od rozpłakania. Karol był jego najlepszym przyjacielem, to on wyciągnął go z dna, a kiedy zginął, jakaś część Jaśka także umarła tamtego dnia.

   Kobieta objęła Jaśka ramieniem, na którym on położył głowę.

—Właściwie przyszedłem po coś... Trochę głupio pojawiać się po kilku latach i od razu o coś prosić, ale to jest dla mnie bardzo ważne... – Powiedział po chwili.

—Proś, o co tylko zechcesz! – Uśmiechnęła się.

—Mogłaby mi ciocia dać jakieś warzywa na obiad? Wiem, że mógłbym kupić, ale targ jest kawałek drogi, a nie mam tyle czasu. Jest mi strasznie głupio, ale chodzi o moją narzeczoną...

—Och, Jasiek! Idź po nią i od razu ją tutaj przyprowadź! Nie będzie dziewczyna jadła twojego obiadu... Z całym szacunkiem, kochanie, ale kucharz z ciebie taki, jak ze mnie tancerka. Jeszcze by się panienka pochorowała...

—Dzięki, ciociu, że we mnie wierzysz! Nie ma to jak wspierająca rodzina! – Zaśmiał się.

—Oj, nie gadaj tyle, tylko idź po nią, bo panienka tam pewnie z głodu umiera! – Zganiła go i lekko uderzyła w ramię ścierką, którą trzymała w ręku.

—No, ale żeby tak od razu ścierą mnie przetrzepywać?!Litości! – Oburzył się lekko. – No dobra, już po nią idę, idę! – dodał widząc wzrok kobiety.

W cieniu wojnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz