𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟒𝟒

90 9 8
                                    

   Wigilia Anno Domini* tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego. W warszawskich mieszkaniach trwały ostatnie przygotowania do wieczornej, chociaż bardziej odpowiednio będzie powiedzieć popołudniowej, wieczerzy.

   Śnieg leżał na ulicach i chodnikach, ciesząc dzieci i działając na nerwy dorosłym, którzy musieli odśnieżać.

   Większość ludzi spędzała święta ze swoimi rodzinami. Byli jednak tacy, którzy nie mogli się tym cieszyć. Albo nie chcieli.

—Wiesz dobrze, że gdybym mógł to wcale bym tam nie szedł. Robię to dla mamy.

—Nie ma mowy, nie idę z tobą. Pójdę do wujka. Albo zostanę sama.

—Łucja, proszę cię. Obiecałem to matce. Wiesz, że dla mnie on nie żyje.

—Nie, Jasiek. Przykro mi, ale lepiej będzie, jak spędzimy te święta osobno.

—Na chwilę. Proszę. Nie będziemy tam siedzieć wieczność.

—Wyobraź sobie, że muszę mieć na uwadze dobro mojego dziecka. Naszego dziecka. Nie zamierzam się denerwować przez twojego ojca. Wybacz. I koniec tematu. Albo idziemy do swoich rodzin osobno, albo idziemy razem do mojego wujka. Ewentualnie możemy zostać tutaj tylko we dwoje. A teraz przepraszam, ale potrzebuję zaczerpnąć świeżego powietrza.

   Wcześniej umówiła się na spacer ze swoją najlepszą przyjaciółką. Ostatnimi czasy oddaliły się od siebie przez to, co wyszło między Łucją a Alkiem, ale ponieważ Boże Narodzenie jest czasem pokoju, postanowiły znowu stać się tymi samymi młodymi dziewczynami, którymi były jeszcze nie tak dawno temu.

   Widząc, jak dziewczyna wychodziła ze środka kamienicy, Paulina uśmiechnęła się. Dawno nie czekała tak na nią, dawno tak po prostu nie chodziły po Warszawie, nie wspominały dawnych czasów. Gdy podeszła wszystkie emocje, które w niej siedziały, skumulowały się i dziewczyna mocno przytuliła Łucję pozwalając łzom swobodnie płynąć.

—Tęskniłam za tobą – powiedziała.

—Ja za tobą też, moja słodka – odpowiedziała Łucja. – Tak strasznie brakuje mi nas sprzed kilku lat. Pamiętasz, jak spotykaliśmy się wieczorami z chłopakami i zostawialiśmy u siebie na noc, bo zastawała nas godzina policyjna?

—Nawet nie wiesz, ile bym dała, aby wrócić do tamtych dni. Wtedy życie wydawało się takie... Inne? A jak wam się układa z Jaśkiem?

—Dobrze, chociaż ostatnio się trochę kłócimy. Jego matka chce, żebyśmy przyszli na święta. Ja nie jestem zachwycona, Jasiek chyba też, ale nie chce robić mamie przykrości, dlatego próbuje mnie namówić. Z kolei ja chcę, żebyśmy poszli do mojej rodziny. A to się wyklucza, bo mieszkają na dwóch końcach Warszawy.

—Zdecyduj tak, jak ty chcesz. Być może nie chcesz robić mu przykrości, ale zauważ, że najważniejsza jesteś teraz ty. Stres źle wpływa na ciążę. Wiesz o tym. A, chciałam ci coś powiedzieć. Po wojnie, chociaż zależy, ile ona potrwa, zamierzam iść na studia. Na medycynę. Zawsze tego chciałam, więc zamierzam to spełnić. Ty też chciałaś być lekarzem, może... Może razem pójdziemy na te studia?

—Musiałabym się zastanowić. Może jak dziecko będzie starsze. No, nie wiem. Może to i dobry pomysł – uśmiechnęła się.

Przez dłuższy czas szły rozmawiając. Niebo zaszło chmurami, z których zaczął padać śnieg z deszczem. Ludzie zaczęli wracać do swoich domostw.

Na początku Łucja pomyślała, że to po prostu kopnięcie dziecka. Jednak ból narastał. Starała się rozmasować podbrzusze, aby go zmniejszyć, ale to nic nie dawało. Był tępy i nie do wytrzymania. Chciała ustać na nogach, ale nie mogła, a do domu miała daleko. Żadna riksza nie przejeżdżała obok, żaden samochód także. Tylko kilka Niemców, którzy wcale nie przejęli się jej stanem.

—Pójdziemy do szpitala. Wydaje mi się, że jest tu gdzieś niedaleko – powiedziała Paulina.

—Nie mogę iść. Nie czuję nóg...

—Cholera jasna. Niech tu przyjedzie jakaś riksza...

Ciepła ciecz spłynęła powoli po udzie, następnie po łydce dziewczyny, sprawiając tym samym, że w oczach pojawiły się łzy, a w głowie najgorsze myśli.

_____________________________________________
*Anno Domini - (łac.) Roku Pańskiego

W cieniu wojnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz