𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟑

648 43 128
                                    

W ROZDZIALE SĄ INFORMACJE, KTÓRE W RZECZYWISTOŚCI NIE MIAŁY MIEJSCA. PODCZAS CZYTANIA PROSZĘ MIEĆ TO NA UWADZE.
__________

Październik 1939

Od tygodnia mieszkam już u siebie. Okna są jak nowe. Wyglądają tak, jakby stały tutaj niezmiennie od początku.

Ciekawe na jak długo...

Dzisiaj ma się odbyć defilada wojsk niemieckich. Miał się pojawić też on. Ten, który jest winny wszystkim nieszczęściom ostatnich dni. Ten, który rozpętał piekło.

Jeżeli myśli, że w ten sposób pokaże, że "rasa panów" wygra tę wojnę lub jakim Niemcy są potężnym narodem, to grubo się myli.

Miał pojawić się każdy mieszkaniec Warszawy. Ilość osób miała zgadzać się co do jednego. Nie chciałam tam iść, ale co mogłam zrobić? Wyjechać? Po pierwsze nie mam dokąd, a po drugie Niemcy od kilku dni pilnują wjazdów do miasta, żeby każdy aby na pewno każdy stawił się dzisiaj na tej defiladzie. Dlatego nie mam innego wyjścia.

Ubrałam się jak na pogrzeb. Czarna, długa sukienka, włosy spięte w ciasnego, niskiego koka i kapelusz, którym zasłoniłam twarz najbardziej jak mogłam.

Tak wyszłam z domu i udałam się w stronę Alei Ujazdowskich. Z każdym zakrętem mijałam coraz więcej przygnębionych rodzin, ale też niemieckich żołnierzy. Na ich twarzach gościły uśmiechy. Te najgorsze uśmiechy. Miałam wrażenie, że z ich ust wyleją się zaraz litry krwi ludzi, których pozbawili życia. Wzrokiem lustrowali każdego Polaka, każdą nową, potencjalną ofiarę.

Miałam ochotę zatrzymać się na środku tej ulicy i wykrzyczeć całemu światu swój gniew, wszystkie swoje emocje, które we mnie buzowały. A było ich całe mnóstwo - od rozpaczy do wściekłości.

Niech sobie ten Hitler myśli, że wygrał. Niech robi sobie żmudną nadzieję na władanie nad polskim narodem. Jeżeli myśli, że ta wojna skończy się jego zwycięstwem, to grubo się myli.

Nikt dzisiaj nie był szczęśliwy. Może z wyjątkiem malarza i jego armii. Jeżeli ta defilada nie byłaby obowiązkowa, dam sobie głowę uciąć, że oprócz Niemców, nie byłoby tam żywej duszy. A tak, całe rodziny szły strute, przygnębione, ubrane na czarno. Wyglądało to co najmniej jak pogrzeb jakiegoś władcy.

Wraz z początkiem października temperatura spadła dosyć mocno. Idąc bardzo zmarzłam, chociaż miałam na sobie gruby płaszcz.

Wreszcie dotarłam do Alei Ujazdowskich. Masywne czołgi stały już przygotowane do zaprezentowania siły Wehrmachtu. Żołnierze siedzieli na koniach i z widoczną pogardą w oczach przyglądali się nam. Wyglądało to tak, jakby spodziewali się jakiegoś potencjalnego zamachowca, bo takowy na pewno gdzieś jest i tylko czeka na odpowiedni moment aby zdjąć wąsacza.

Jeden z tych Niemców swoim złowrogim i pełnym nienawiści spojrzeniem obdarzył też mnie. Chciałam rzucić się na niego i rozszarpać go na strzępy, po czym to samo zrobić z jego wodzem. Ale to było oczywiste samobójstwo. Od razu zastrzeliliby mnie jak psa, a potem powiesili gdzieś jako ostrzeżenie, że tak kończą wrogowie Rzeszy.

Wtedy pojawił się on. Ten mężczyzna, który jest winny śmierci tylu ludzi, a co za tym idzie ogromnego cierpienia. A przecież ta wojna trwa dopiero, a może aż miesiąc. Tylko Bóg jeden wie kiedy i czy w ogóle to piekło się skończy.

Na jego ustach widoczny był zwycięski uśmiech, a w oczach gościła nienawiść do wszystkich ludzi, jeszcze większa niż widoczna była u jego podwładnych. Teraz triumfuje, ale kiedy stanie przed plutonem egzekucyjnym, aby odpowiedzieć za swoje zbrodnie, będzie błagał o litość na kolanach.

W cieniu wojnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz