𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟏𝟐

336 17 64
                                    

Czerwiec 1941

-Dziewczyny, chodźcie! Woda jest ciepła! - wołali nas chłopcy, jednak my za żadne skarby świata nie chciałyśmy się zgodzić.

-Nie ma mowy! - odpowiadałyśmy chórem. Podczas gdy oni bawili się, jak małe dzieci, w wodzie, my siedziałyśmy na brzegu i patrząc na nich, rozmawiałyśmy o babskich sprawach.

-No kochanie, nie daj się prosić! - powiedział Aleksy.

-A co mi zrobisz? - zapytałam z cwanym uśmieszkiem na ustach.

-A to! - zawołał i już po chwili znalazłam się na jego rękach, przez co cicho pisnęłam.

-Wariat! Mówił ci to ktoś?

-A żeby to raz - zaśmiał się - poza tym, jestem twoim wariatem.

-Te, zakochańce, weźcie Paulę i chodźcie! - zawołał do nas Janek.

-Ja zostaję tutaj! - krzyknęła.

-Nie wiesz co tracisz! - odpowiedział jej Rudy.

Poczułam delikatne kropelki na ciele, a już chwilę później wylądowałam z pluskiem w jeziorze. Chłopcy mieli rację - na prawdę było ciepło i przyjemnie. Podpłynęłam do mojego chłopca, który po wrzuceniu mnie, zdążył już odpłynąć.

-Cześć, mój maluchu - przywitał mnie.

-Nie jestem mała - prychnęłam.

-Przy mnie jesteś - zaśmiał się kliknął mnie w nos.

-Nie kłóć się ze mną.

-Już nie będę, słowo harcerza - uśmiechnął się tym swoim Alkowym uśmiechem.

-Jak ty to robisz, że masz taki piękny uśmiech?

-Ja? Nic. Mój uśmiech jest przeciętny. Za to twój, jest nie z tej ziemi.

-Nie prawda.

-Prawda. Lepiej wiem - zaczął się ze mną przedrzeźniać - jak ty się lubisz ze mną drażnić - dodał, a ja wywróciłam teatralnie oczami.

-No masz rację, lubię - zachichotałam lekko - a Orsza podjął już decyzję w mojej sprawie?

-Nie mówiłem ci? Chce się z tobą spotkać i porozmawiać.

-Kiedy?

-Dzisiaj, o dwunastej.

-A jest?

-Szczerze, to nie wiem - wzruszył ramionami, a ja skierowałam się, aby wyjść na brzeg.

-Która godzina? - zapytałam Paulinę, kiedy byłam już obok niej.

-Za dziesięć dwunasta - odpowiedziała pogodnie, nie odrywając wzroku od książki. Stanęłam jakbym zobaczyła ducha, no po prostu myślałam, że zabiję tego mojego Alka!

-Aleksy, kiepie jeden! Mam dziesięć minut! Jak się spóźnię, to będzie twoja wina! Ba, oczywiście, że się spóźnię! - wrzasnęłam.

-Przepraszam! - odpowiedział ze śmiechem - poczekaj, idę z tobą! - dodał, wychodząc z wody.

-To rusz się! I tak jesteśmy spóźnieni.

Doszliśmy na miejsce oczywiście z piętnastominutowym spóźnieniem. Całą drogę udawałam, że jestem obrażona, ale w głębi serca chciało mi się śmiać z tego, jak usilnie próbował mnie przepraszać za swój błąd. Wyglądało to na prawdę przesłodko.

Kiedy Alek wszedł pierwszy do budynku, strasznie się denerwowałam. Gorzej nawet chyba niż maturą.

-Możesz wejść - powiedział, wychodząc.

W cieniu wojnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz