𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟔

387 24 50
                                    

Styczeń 1940

Mam nadzieję, że ten rok będzie tym, w którym to piekło się skończy. Trwa już ponad pięć miesięcy i o pięć za dużo. Niestety chyba jednak nie nic się zapowiada, że Niemcy poniosą w najbliższym czasie klęskę. Wręcz przeciętnie. Zanosi się na to, że jeszcze chwilę będą triumfować.

Ale to tylko kwestia czasu.

Całe szczęście mam przy sobie najlepszych przyjaciół i najukochańszego chłopaka pod słońcem. Między nami jest cudownie. Lepiej nawet, niż to sobie wyobrażałam. Mogę go teraz poznawać z innej strony. Tej najczulszej, najbardziej troskliwej, najdelikatniejszej. Strony, która jest zupełnym przeciwieństwem tej, którą pokazuje na co dzień. Ta druga jest dla mnie.

Od niedawna chłopcy działają w komórce więziennej na Pawiaku i Daniłowiczowskiej. Boję się o nich sto razy bardziej niż kiedy byli członkami PLAN'u, w końcu teraz są pod samym nosem Niemców. Jeden niewłaściwy ruch, nieodpowiednie słowo, a sami będą więźniami.

Byłam umówiona dzisiaj z Pauliną, miałam jej pomóc w niemieckim. Z jednej strony, ten język nie kojarzy się większości społeczeństwa dobrze, a z drugiej czasem może trochę bezpieczniej jest, kiedy biegle się nim włada. O ile w tych czasach cokolwiek jest bezpieczne.

Trochę się idzie ode mnie do Pauliny, a że ja i kondycja nie idziemy razem w parze, to moje nogi "odpadły" mi już po pierwszych kilkunastu metrach , więc kiedy tylko zobaczyłam pierwszą rikszę, postanowiłam wsiąść.

-Dokąd panienkę zawieźć? - zapytał.

-Serwus Aluś, na Mokotów - odpowiedziałam.

-Jedziesz do Pauli?

-Tak, mam jej pomóc w niemieckim.

Przez całą drogę rozmawialiśmy. Nie o wojnie, oboje tego nie chcieliśmy, ale kiedy tylko mijaliśmy jakiś Niemców, temat sam się nasuwał.

-Jak myślisz, ta wojna kiedyś się skończy? - zaczęłam.

-Musi. Kiedyś musisz za mnie wyjść - zaśmiał się.

-Szalony jesteś. Mówił ci to ktoś kiedyś?

-A żeby to raz, ale z twoich ust to brzmi o wiele piękniej. Jesteśmy już - oznajmił.

-Dziękuje. Ile ci zapłacić? - zapytałam, wyjmując portfel.

-Ty? Nie żartuj sobie nawet - żachnął się.

-Ile? - powtórzyłam, a on tylko zaśmiał się, wysłał mi buziaka w powietrzu i odjechał - Alek! - krzyknęłam za nim.

Ale dobrze, że przynajmniej odstawił mnie pod samą kamienicę. Wspięłam się na odpowiednie piętro i zapukałam do drzwi. W międzyczasie do głowy przyszedł mi pomysł, aby zażartować sobie z mojej przyjaciółki.

-Guten morgen (dzień dobry) - zaśmiałam się na powitanie, kiedy brunetka mi otworzyła.

-Zapomniałaś jak się mówi po polsku? - zakpiła.

-No coś ty! Ja, nigdy!

-Wchodź - powiedziała, kręcąc śmiesznie głową.

W cieniu wojnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz