𝐑𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟐𝟗

134 9 147
                                    

W celi nie było okien oprócz jednego malutkiego. Było ono zakratowane. Mimo wszystko więźniowie ryzykowali i palili przy nim, choć było to zabronione. Tak też było w przypadku współwięźniarek Łucji. Podchodziły do okienka jedna po drugiej, tylko po to, aby poczuć zapach tytoniu. Jego zapach drażnił dziewczynę, ale nie miała odwagi poprosić kobiet, aby przestały palić.

Cały czas siedziała skulona w jednym kącie. Nie zależało jej tam na niczym. To był dzień jak codzień. Nikt nie spodziewał się fajerwerków, ani też ratunku. Raczej tylko transportu na Szucha, a stamtąd do Auschwitz lub innego obozu.

—Te, nowa – zaczepiła ją starsza, barczysta kobieta. Łucja spojrzała w jej stronę. Stała przy oknie i wypalała papierosa. – Chyba ktoś do ciebie. Nigdy się tu nie pokazywał, a ciebie dopiero wsadzili.

Dziewczyna podeszła do okna. Ręką odpędziła od siebie kłęby dymu i mrużąc oczy wyjrzała na dziedziniec. Na jej twarzy pojawił się uśmiech.

Po drugiej stronie stał Jasiek. Był zły, zdenerwowany i jednocześnie zdeterminowany, aby ją stamtąd wyciągnąć.

Co za skurwysyn... – pomyślał o swoim ojcu, kiedy zobaczył na własne oczy, kogo miał na myśli wtedy przy obiedzie. – Wyciągnę cię, obiecuję – powiedział głośno, lecz był pewien, że dziewczyna po drugiej stronie ściany tego nie słyszy.

   Odszedł chwilę później, aby nie wzbudzać podejrzeń strażników. Raczej go nie widzieli, ale nigdy nie miał pewności. Poszedł do środka budynku.

—Otworzycie mi jedną celę – zarządał. – Zaszła fatalna pomyłka – oznajmił poważnie.

—A kim ty, młody, jesteś, żeby mi mówić co ja mam robić w robocie? – zaśmiał się policjant.

—Synem twojego przełożonego. Jedno moje słowo, a przysięgam, jak matkę kocham, że więcej światła dziennego nie ujrzysz, więc racz ruszyć dupę i otworzyć mi tę pieprzoną celę!

   Mężczyzna patrzył na niego jak na zjawę. Nigdy nie zdarzyła mu się taka sytuacja, więc zupełnie nie wiedział, co ma zrobić. Groźba śmierci jednak podziałała skutecznie i poszedł otworzyć wyznaczoną przez Jaśka celę.

—Ta – młody mężczyzna wskazał ręką na drzwi od celu, w której osadzona została Łucja.

   Kiedy wszystkie panie usłyszały, że ktoś otwiera drzwi ustawiły się w szeregu jak na rozstrzelanie. Kiedy zamiast starszego mężczyzny ubranego w granatowy mundur zobaczyły przystojnego bruneta odetchnęły z ulgą. Łucja patrzyła na niego nie wiedząc co ma zrobić. Jasiek wziął jej dłoń i wyciągnął z pomieszczenia. Policjant zamknął drzwi na klucz.

—Jasiek, ale ja nic nie rozumiem... Co ty tu robisz i skąd wiesz, że tu jestem? – powiedziała.

—Zaprowadzę cię do domu – uśmiechnął się. – Tam odpoczniesz. Ktoś na ciebie czeka?

—Nie sądzę... – odpowiedziała ponuro. – To znaczy tak, ale nie uważam, żeby bardzo się o mnie martwił...

   O nic więcej nie pytał. Objął ją ramieniem, a ona się w niego wtuliła i tak poszli, bocznymi uliczkami, prosto do mieszkania Łucji.

   Będąc już pod kamienicą dziewczyna poprosiła go, aby poszedł z nią do mieszkania. Albo przynajmniej żeby rozstał się z nią na progu, a nie na ulicy. Zgodził się, ale nie wszedł do środka.

—Jesteś. Martwiliśmy się o ciebie – powiedział Alek, biorąc jej twarz w dłonie. Ona popatrzyła na niego z pogardą w oczach. – Dziękuję, że ją stamtąd wyciągnąłeś – zwrócił się do Jaśka stojącego w progu mieszkania.

—Ja już pójdę. Nie rób więcej takich numerów, Łucja – chłopak pożegnał się. Dziewczynę obdarzył szczególnym spojrzeniem, a i ona nie pozostała mu dłużna i odwdzięczyła się takim samym spojrzeniem.

—Zrobię ci coś do picia... – zaproponował Alek.

—Dziękuję. Gdzie Paulina?

—Tu jestem – powiedziała cicho. – Łucja, martwiłam się. Cieszę się, że jesteś już z nami. Cała i zdrowa – uśmiechnęła się szczerze przytulając przyjaciółkę.

—Jak się ma twoja córka? Blanka, tak?

—Śpi... Ale jest bardzo grzeczna. Ale nie martw się, dzisiaj wracam do domu, nie będę wam dłużej siedzieć na głowie.

—Przecież nie siedzisz – wtrącił się Alek. – Zostań tak długo, jak to będzie konieczne.

Może niech się jeszcze na stałe wprowadzi, co? Pewnie byłoby wam to na rękę – pomyślała Łucja.

—Mój mąż ma rację. Zostań tyle, ile chcesz – zgodziła się. Ostatnie zdanie było przepełnione kłamstwem, zazdrością i innymi wszelkimi negatywnymi emocjami, które buzowały w dziewczynie od kłótni z Alkiem.

   Kiedy wzięła od swojego męża kubek z ciepłą kawą, poszła do salonu, gdzie zobaczyła Tadeusza. Jedyną osobę z całej trójki, na której widok się szczerze ucieszyła. Podeszła do niego i mocno przytuliła. Był jej najlepszym przyjacielem od zawsze. Kochała go jak brata.

—Martwiłem się o ciebie. Dlaczego znów cię aresztowali? – zapytał.

—Zobaczyli, że mam fałszywe dokumenty.

   Tadeusz objął mocniej przyjaciółkę. Nie chciał, aby działa jej się krzywda. Zawsze tak było. Kiedy tylko widział, że była smutna ze wszystkich sił starał się, aby humor jej się poprawił.

—Łucja, a możesz nam powiedzieć, kim był ten chłopak, który cię tu przyprowadził? – zapytał Alek.

—To Jasiek, mój... no właśnie, kto?

_____________________________________________
Witam mordeczki

Kolejny rozdziaaał. Chcę Wam, w miarę możliwości, wynagrodzić tę przerwę, dlatego rozdziały są częściej. Dzisiaj troszczkę dłuższy rozdział niż wczoraj (?), ale też nie jakoś bardzo długi.

Miłego!

W cieniu wojnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz