XVIII - Szczerze? - XVIII

236 14 43
                                    

Grace uchy­liła lekko duże, mosiężne drzwi. Pomiesz­cze­nie, do któ­rego weszła, było utrzy­mane w lekko mrocz­nym kli­ma­cie a jedy­nym pada­ją­cym świa­tłem na pły­nącą w wiel­kich garach ciecz, były zwi­sa­jące z sufitu lampki, z resztą całe podnie­bie­nie było nimi wypeł­nione. Ale nie to ją inte­re­so­wało.

Na jed­nej z ławek, które znaj­do­wały się na pozio­mie wiel­kich kotłów, sie­dział cukier­nik. Niem­ra­wym spoj­rze­niem spo­glą­dał na leżące w kotłach mleko. Z tej per­spek­tywy nie była w sta­nie dostrzec jego tęgiej miny. Wyda­wał się teraz jakby był wyjęty z jakiejś innej rze­czywistości.

Gdy czar­no­włosa wybie­gła za nim ze sto­łówki, przez jakiś czas nie mogła go zna­leźć. Na szczę­ście na swo­jej dro­dze spo­tkała paru Umpa Lum­pa­sów, któ­rzy peł­nili swoją zmianę. Jej nogi dzia­łały auto­ma­tycz­nie, można by rzec, że nie kon­tro­lo­wała tego co robiły. Jed­nak nie była to prawda, gdzieś tam pod­świa­do­mie była cał­ko­wi­cie pewna tego co robi i gdzie idzie. Ba, nawet cza­sem nie­które myśli przy­bie­rały postać jakiej ni­gdy nie powinny przy­brać. Prze­cież była tylko chwi­lo­wym pra­cow­ni­kiem. Potrze­bo­wała tylko tro­chę gotówki, a wtedy gdy zapro­po­no­wał jej pracę za tak dużą sumę, nie chciała się zgo­dzić, jed­nak ją nakło­nił. A teraz gdy to ona mogła mu pomóc, nie chciała tej szansy puścić pomię­dzy pal­cami.

Zamknęła drzwi najdeli­kat­niej jak potra­fiła. Wzro­kiem jesz­cze raz powę­dro­wała do męż­czy­zny, który ścią­gnął z sie­bie żakiet uka­zu­jąc białą opi­na­jącą koszulę z czar­nym kra­wa­tem. Nie ukry­wa­jąc dłu­żej swo­jej obec­no­ści w pomiesz­cze­niu, weszła po scho­dach na samą górę jed­nego z kotłów.

Męż­czy­zna jed­nak zda­wał się jej nie zauwa­żyć, no przy­naj­mniej nie zare­ago­wał na jej obec­ność w żaden spo­sób. Dziew­czyna dosia­dła się do ławki, na któ­rej on sie­dział zacho­wu­jąc dzie­lącą ich odle­głość. Nie wie­działa jak ma zagaić roz­mowę, jaki ruch z jej strony będzie tym odpo­wied­nim. Dla­tego nie widząc jakiej­kol­wiek reak­cji z jego strony zaczęła wpa­try­wać się w ten sam punkt co on.

Biała ciecz spo­koj­nie leżała w kotle. Dziew­czyna nie miała ni­gdy jesz­cze oka­zji by zaj­rzeć do tego pomiesz­cze­nia, ale domy­ślała się, że tą cie­czą jest zwy­kle mleko, które potrzebne jest do więk­szo­ści rze­czy przy­go­to­wy­wa­nych w tej fabryce. Nic nie było w sta­nie prze­rwać spo­koju tej mato­wej i bia­łej rze­czy. Przy­naj­mniej nie teraz, gdy nic nie mogło na to wpły­nąć. Była niczym duża kartka papieru, lecz cią­gle wręcz śnieżno biała. Od jej powłoki lekko odbi­jało się świa­tło z lam­pek.

Spoj­rzała w górę, na sufit. Nad kotłami tych zwi­sa­ją­cych żół­tych i bia­łych punk­ci­ków było najwię­cej, ale najbar­dziej zadzi­wia­jące było to, że ni­gdzie nie mogła zna­leźć żad­nej linki, która by je miała trzy­mać.

Źre­nice się jej nagle posze­rzyły, gdy uświa­do­miła sobie, że te miej­sce nie ważne jak długo tu będzie, zawsze w jakiś spo­sób ją zasko­czy. Geniusz tego czło­wieka naprawdę nie znał gra­nic.

— Piękne gwiazdy. — Stwier­dził chło­pak, zaczy­na­jąc roz­mowę, co rów­nież zasko­czyło dziew­czynę. Jego ton nie był wesoły jak zwy­kle, lecz bar­dzo przy­gnę­biony i sto­no­wany.

Spoj­rzała na męż­czy­znę, który kie­ru­nek swo­ich oczu prze­rzu­cił na miga­jące punk­ciki. Gdy i ona się im przyj­rzała, fak­tycz­nie mogła stwier­dzić, że to są malut­kie gwiazdy.

— Są bar­dzo magiczne. — Dopowie­działa, dalej zachwy­ca­jąc się ich wido­kiem.

— Oh, na pewno. — Odparł nie­chęt­nie. — Są tutaj by odpo­wied­nio naświe­tlić mleko. Może i to nie jest logiczne, przy­naj­mniej nie dla wszyst­kich, ale świa­tło jakie wytwa­rzają jest najbar­dziej natu­ralne dla mleka, któ­rym pod­le­wamy sale z wodo­spa­dem. Tamte drzewa nie lubią zwy­kłej wody. — Grace cicho zachi­cho­tała.

Lizakowe spojrzenie || Willy Wonka x Oc/ReaderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz