Rozdział 10 - I obyś wcale nie umierał

81 7 0
                                    

3.11.1975

Słońce wzeszło nagle, tak jakby ktoś bez pukania wprosił się do czyjegoś domu, rujnując wybudowaną w okół niczym mur strefę komfortu tej osoby. Było ciemno, ale zarazem tak jasno, iż to zjawisko wydawało się być nadto zwyczajne oraz niezwykłe. Nie chcąc się budzić, Wendy przewróciła się leniwie na drugi bok, mrucząc coś niecenzularnego pod nosem. Przysunęła sobie koc do twarzy, poczuła jego miękkość i westchnęła czując jedynie ciężar swoich mięśni, które w porównaniu do Jamesa były wiotkie i wcale niezbudowane. Czuła się tak, jakby była ukrzyżowana, tylko że do materaca, a gwoździe zastępowało okropne zmęczenie. Poczuła też lichy ból pleców, nie wiedziała jednak od czego.

Dziewczyna oddychała głęboko, zaciskała powieki i czując własny puls na chudym nadgarstku poczuła, iż jeszcze żyje. Loki wpadały jej do oczu, stopy przykrywała zimna kołdra. Góra od piżamy, schowana za kocem, była podwinięta, odkrywała burzący od głodu brzuch.

- Wendy! - ktoś krzyknął, nie nerwowo, ale w tonie można było odczuć to, że nadawca się uśmiecha.

- Agh! - zerwała się do pionu, boleśnie, bo poczuła paralizację własnych nóg. Powieki same opadały, nie pozwalając jej nic zobaczyć. W końcu agresywnie przetarła oczy i zobaczyła przed sobą samą Lily, która już w stroju codziennym, gotowa do produktywnego spędzenia soboty obudziła szatynkę, która nawet nie zdążyła spełnić swojego rutynowego zapoznania się z rzeczywistością.

- Przespałaś śniadanie... - wyjaśniła nieco rozbawiona, Wendy niezbyt żywym wzrokiem wbiła niebieskie oczy w zegar ścienny, wskazujący godzinę dziesiątą - Remus uparł się, żeby cię nie budzić, więc prosił, żebym dała ci trochę jedzenia - rzekła, kiedy do nozdrzy szatynki, dotarł zapach czarnej herbaty.

- Oh, przepraszam - wydukała to, co pierwsze przyszło jej do głowy. Wpatrzona w talerzyk z czterema goframi, nieco przesiąkniętymi już syropem klonowym, rozciągnęła się, gdy Lily powiedziała:

- Oj, nie przepraszaj, tylko się zbieraj - po czym wyciągnęła ją za ręce z niezasłanego łóżka - Dzisiaj "wielki" dzień... - zrobiła cudzysłów palcami.

- Taak... - zaśmiała się, gdy dotarło do niej, że urodziny Syriusza były właśnie dzisiaj, zupełnie tak jakby nie zasiedziała się wczoraj w kuchni nad przygotowaniem tortu, specjalnie na tę okazję - Dzięki, że mnie obudziłaś.. - podziękowała po czym wzięła łyk wystygniętej herbaty, z kolorowego kubka.

Lily pogoniła ją jeszcze i wyszła, kiedy dziewczyna zaczęła się przebierać w codzienne ciuchy. Zdecydowała się na dżinsowe ogrodniczki, po siostrze i jeden z niezbyt grubych czerwonych sweterków. Do tego kolorowe skarpetki i niebieska opaska, pod kolor jej spodni. Była zadowolona z tego stroju. Czuła się w nim dobrze i wiedziała, że nie prezentuje się w nim najgorzej. Machnąwszy różdżką w okół swoich włosów, te nieco się wygładziły i już nie wyglądały jak siano w czystej postaci.

Na Merlina, dzięki Remus, pomyślała kiedy mogła już zatopić swoje zęby w puszystych gofrach. Jej żołądek poczuwszy pożywienie zaprzestał już proces nagminnego burczenia, a dzięki temu Wendy poczuła się lepiej. Zostawiła po sobie pusty talerzyk, gdy zaraz pościeliła bardzo nieestetycznie wyglądające łóżko.

Pomyślała o lekkim makijażu, jednak perspektywa machania pędzlami po twarzy z samego ranka nie wydawała się najlepszym pomysłem. Z drugiej strony to bardziej ożywiłoby jej wygląd.
Do nagle rozbudzonej głowy wpadł jej jeden pomysł, który zdawał się być wcale nie głupi.

Uchyliła drzwi od dormitorium, tak aby mieć przed sobą widok na cały Pokój Wspólny. Rozejrzawszy się przez chwilę, jej oczom ukazała się siedząca na fotelu Mary, która wyglądała jakby myślała nad czymś intensywnie. Bingo, pomyślała.

Niepamiętność o zapomnieniu • Remus LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz