Rozdział 12 - Apsik!

86 9 0
                                    

06.03.1975

Wtorek - panika nie była potrzebna. Stukot obuwia zagłuszał własne myśli Lunatyka, który patrząc na martwe liście, leżące na ziemi, sprawiał wrażenie równie nieżywego. Podążał za irytującym jego uszy dźwiękiem. Nie zakłócał pokoju spraw, z których nauczył się już czerpać przyjemność. Ręka zsunęła się z ramienia torby, teraz zwisała w powietrzu dając sobą potrącać mroźnym wiatrem. Szalik nasunął się Remusowi na usta, próbował powstrzymać go od wszelkiej mowy. Nawet nie chciał się odezwać.

- Cieszę się, że was widzę - powiedziała Sprout, zauważywszy uczniów. Każdy z nich zdawał się być czymś wyczerpany.

Szklarnia odznaczała się pewną niesamowitą rzeczą. Tutaj każdy oddychający organizm miał swoje wyznaczone miejsce, jednakże nie dokońca zawsze było tak, jakby tego ktokolwiek chciał, bo wtedy akurat trwała przepychanina pomiędzy zdruzgotanymi zaistniałymi okolicznościami Ślizgonami.

Wczorajszy trening pomiędzy uczniami domu Godryka i Salazara zakończył się miażdżącą porażką dla Ślizgonów. Fakt, że teraz mieli dzielić jedno pomieszczenie, zdawał się tylko dodawać oliwy do ognia. W ów sobotę, miał się odbywać mecz pomiędzy dwoma drużynami, na który większość czekała z wielką niecierpliwością. Szczególnym przypadkiem był tutaj James, którego duma od wczoraj sięgała wręcz zenitu.

- Remus, ożywaj póki cię jeszcze nie zakosił wiatr - szturchnął go w ramię Syriusz, którego dzisiejszy humor, był naprawdę podle dobry.

Gryfon zaszczycił jego osobę spojrzeniem, gdy nanosekundę potem, wbił wzrok w ceglaną donicę. Zmęczenie zalewało całe jego ciało, a on sam, zdawał się być tak nienaturalnie ciepły,
że chciało mu się aż mdleć.

- Tobie coś jest dzisiaj - odezwała się Wendy cicho. Ślizgoni wciąż próbowali wynegocjować swoje stanowiska.

- Mhm.. - skomentował chłopak łapiąc się za głowę. Być może faktycznie coś mu było. Sam chorował dosyć często, tamtej nocy szczególnie nie mógł zasnąć, a mówienie utrudniała istniejąca w jego obolałym gardle gula.

Pani Sprout uciszyła klasę, poczynając swoje słowa wstępu co do dzisiejszej lekcji. Miała polegać na technikach czyszczenia oraz obcinania Fig Abisyńskich, w ramach przypomnienia.

- Przydadzą się wam później na zajęciach z eliksirów, zatem radzę się do tego przyłożyć - oznajmiła, kiedy już większość z uczniów zabrała się do okropnie monotnnej roboty.

W Cieplarni zaczął się robić straszny gwar, przez to, że wszyscy chcieli dostać się do stoiska z nożycami. Remus niepostrzerzenie kichnął w swój rękaw, nie chcąc, aby ktokolwiek zauważył jego marny stan zdrowotny.

- Ktoś tu chyba będzie musiał iść do skrzydła - zasugerował mu James, którego słuch zawsze był nieuchwytny.

Po tych słowach Lunatyk niepostrzerzenie kichnął kolejny raz.

🌕

- Nic mi nie jest.

To właśnie powtarzał Remus za każdym razem, kiedy faktycznie mu coś dolegało. Lekcja zielarstwa zakończyła się maratonem kichania, przez który chłopak uszedł ledwo z powietrzem w płucach. Wendy - klasycznie zmartwiona, postanowiła jeszcze tamtego dnia, chociażby siłą zaciągnąć Lunatyka do martony, aby ta postawiła go na nogi.

Łapa zbytnio nie zdawał się być przejęty sytuacją. Po jego zachowaniu można było stwierdzić, że choroby u Lunatyka to wręcz jak coś codziennego, ba, nie było dnia, w którym jego przyjaciel nie czułby się słabo. Choć faktycznie miał w tym cień małej racji, Remus wciąż był blady, z nosa lało mu się nieubłagalnie, a co chwilę z jego ust wydobywał się cichy dźwięk:

Niepamiętność o zapomnieniu • Remus LupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz