Rozdział 9

308 12 9
                                    

Poranna kąpiel w bąbelkach. Marzenie. Moje mięśnie odpoczęły, w końcu. 

- Panno Stark, jeden z samolotów został zniszczony podczas przelotu do bazy.

- Akurat teraz? - westchnęłam i zaczęłam się wycierać w ręcznik.

W jeszcze mokrych włosach doleciałam do wyznaczonego celu, a tam spotkałam znowu skrzydlatego wroga.

- Czy wy kiedyś skończycie te żałosne działania? - zapytałam.

- Nie. Miałaś ostatnio dużo szczęścia. Dzisiaj tyle go nie będziesz mieć - Odezwał się i zaczął mnie atakować.

Samolot miał zniszczoną tylną klapę. Podczas walki dodatkowo został uszkodzony jeden z silników i samolot zaczął spadać. Mężczyzna chwycił mnie i wleciał ze mną w środek samolotu. Nie zdołałam się uwolnić, ale strzeliłam w niego z pistoletu z niebieskim nabojem, spowodowało to zniszczenie jego skrzydeł. 

Jednak nawet zniszczenie tych skrzydeł nie pomogło mi i uderzyłam wraz z statkiem w plaże. Wokół mnie się rozpętał się ogień.

- Ał... to bolało... - mówiłam wychodząc z samolotu już bez maski, ponieważ zrobiły się spięcia w przewodach. Przestępca leżał na ziemi, lecz po chwili podniósł się. Był ranny, a ja mocno poobijana.

- W ogóle jak się nazywasz? - trzymałam się za brzuch.

- Vultur. A ty kim jesteś małolato? Dlaczego się nie chcesz poddać? - ściągnął maske.

- Jestem Elizabeth Stark i nie mam ochoty się poddawać, nie leży to w mojej naturze. - posłałam mu wredny uśmieszek.

- Czyli to prawda, że Stark ma córkę. - Mówił śmiejąc się. - Spokojnie zaraz zrobię tak, że te plotki nie będą już prawdziwe.

Vultur zaczął mnie atakować na pięści. Dawałam sobie radę jednak w pewnym momencie dostałam porządnie w twarz, przez co się przewróciłam. Osłabiony Vultur cudem wyrwał z rozbitego samolotu pręt. W czasie którym on to robił ja próbowałam wstać, jednak zanim mi się udało kopnął mnie w brzuch i znów leżałam ziemi.

- To już twój koniec... - Mówił trzymając w ręce wyrwany pręt. - Ostatnie słowa?

- Starkowie zawsze mają asa w rękawie! - W tym momencie kopnęłam, przypalając go moimi silnikami w bucie. Mężczyzna się zachwiał i tym samym wypadł z jego ręki pręt, który trzymał. Nie tracąc ani chwili strzeliłam w niego lasera. - Chyba ty powinieneś mieć szansę na ostatnie słowa. - Mówiłam to stojąc nad nim z ręką gotową do strzału.

- Myślisz, że walczysz dla ludzi, a walczysz tylko dla siebie. Tak jak twój ojciec, gdzie się pojawicie tam są zniszczenia. 

- Beznadziejne słowa. - Zużyłam na niego swój jednorazowy laser.

Odeszłam od niego ledwo trzymając się na nogach. Zaczęło robić mi się ciemno przed moimi oczami. Z mroczkami zobaczyłam jakąś postać, która się do mnie zbliżała.
Wystrzeliłam w zbliżającą się postać laser z rękawicy, jednak nie udało mi się celnie trafić, zawładnął mną mrok.

Symbiotyczna Relacja | AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz