Rozdział 14

280 9 10
                                    

Już od kilku dni nie mogłam pozbyć się myśli o Thorze. Był jak wirus, utrzymywał się i nie dawał o sobie zapomnieć. Chyba nie mogę zaprzeczyć że ten Asgardczyk kręci mnie jak karuzela. Ma specyficzne uosobienie, ale to jak mnie nazywa powoduje dziwne i przedtem nieznane mi uczucie w brzuchu, a moje nogi robią się jak z waty. Nie rozumiem tego... ale teraz muszę się skupić.

Zjadłam śniadanie i poszłam do pracowni dopracować zbroję, którą zaczęłam z tatą. Postanowiłam zacząć od zoptymalizowania latania w zbroi. Potrwało mi to z dobrą godzinę, wzięłam się później za uzbrojenie. Zamontowałam do zbroi laser, małe lecz zabójcze rakietki, postanowiłam też zrobić rakietę wyżerającą.

Dłużej myśląc zrobiłam specjalne implanty, które trzeba wszczepić w przedramię. Tata miał coś podobnego, ale zbroja dopasowywała się do ciała poprzez wykrywanie specjalnych bransoletek.

- Jest gotowe do wstrzyknięcia? - zapytałam trzymając specjalne urządzenie do wstrzyknięcia implantu.

- Tak, ale nie zamierza Pani zobaczyć jak powinno się poprawnie to zrobić?

- Nie. - Mówiąc to wstrzyknęłam sobie implanty. - Okej to zobaczmy teraz jak to działa. Nagrywaj i puść jakąś dobrą muzykę.

Uderzyłam trochę w wstrzyknięty chip aby zadziałał, ale nic się nie stało. Zaczęłam próbować go aktywować, aż w pewnym momencie się udało i przyleciały jako pierwsze rękawice, a później jedna z części trafiła mnie z tyłu na co wyprostowałam się przy użyciu silników w rękawicach. Nogi udało mi się założyć normalnie i poprawnie, ale potem nadeszła klatka piersiowa która mnie mocno popchnęła w tył, ale udało mi się ustabilizować przed ścianą.
Została ostatnia część, czyli maska:

- Dawaj nie boje się ciebie. - mówiłam szykując się. W pewnym momencie maska jednak uderzyła o stół co spowodowało że się odwróciła.
Zrobiłam mistrzowski skok tak że byłam ustawiona w pewnym momencie głową w dół. Wylądowałam elegancko w całej zbroi.

- Mega, Jarvis zapisz, że trzeba trochę zmniejszyć prędkość gdy części zbroi będą się na mnie wkładać, a na razie próbny lot.

Wyleciałam szybko z pracowni i postanowiłam przelecieć się nad miastem. Było cudownie, a szczególnie dlatego, że był wieczór i cały Nowy York był rozświetlony. Takiego widoku nie da się zapomnieć.

Postanowiłam usiąść na jakimś dachu, a gdy widok mi się znudził poleciałam do wieży. Gdy wyszłam z zbroi wszedł tata.

- Hej córciu to jak jedziemy na wakacje? - Mówił zaglądając się w telefon.

- Tak, pójdę się zbierać. - Mówiąc trochę sapałam.

- Co ty taka zmęczona? - Mówił chowając już telefon.

- Ćwiczyłam.

- Czemu nie chcesz powiedzieć, że latałaś? Jak było?

- Bałam się ci powiedzieć, ale było fantastycznie.

- Nie masz się czego bać, nie gryzę. Napęd masz dobry? - wskazał na mnie ręką

- Wiesz... Zrobiłam jakby ci to powiedzieć? - Zatrzymałam się z mówieniem na chwilę - Zacznijmy od tego że sobie wstrzyknęłam taki implant.

- Co? - Zapytał trochę podenerwowany.

- No tak do przedramienia ma on przywołać zbroję. Pęd z jakim przylatują jest trochę za duży, ale go poprawie.

- Bezpieczne jest to co sobie wystrzyknęłaś?

- Raczej tak. Mam nagranie mogę pokazać.

- Dobra pokazuj.

Symbiotyczna Relacja | AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz