Promienie słońca znów wdzierały się do mojego pokoju, a ja przewróciłam się na drugi bok, przyciskając głowę do poduszki, by zyskać jeszcze kilka minut snu, zanim Hector zacznie domagać się śniadania. Robił to każdego ranka, odkąd tu byłam - najpierw skomlał na dywaniku pod łóżkiem, a później wskakiwał na mnie, przygniatając mnie swoim olbrzymim cielskiem, dopóki nie osiągnął tym zamierzonego celu.
Również tym razem nie było inaczej - nim zdążyłam zareagować, labrador wskoczył na mnie, a ja pisnęłam pod naciskiem jego ciężaru.
– O nie, tak robić nie będziemy! - odechnęłam głęboko, zrzuciwszy psisko na bok i pospiesznie wstałam na równe nogi, by uchronić się przed kolejnym atakiem. Otrzepałam spodenki od piżamy z czekoladowej sierści i spojrzałam z pogardą na nic sobie z tego nie robiącego Hectora.
Poprzedniego dnia rozmawialiśmy jeszcze długo. Wspominaliśmy stare czasy, mówiliśmy o tym, co działo się w naszym życiu odkąd widzieliśmy się po raz ostatni, śmialiśmy się z totalnie przypadkowych rzeczy, które wpadły nam do głowy. Pablo odprowadził mnie do samych drzwi i znów wrócił do domu swoich dziadków przez dzielącą nas zarośniętą łąkę, machając mi na odchodne.
Tej nocy po raz pierwszy od wielu dni spałam naprawdę dobrze. Nie wiem, czy była to zasługa wdychanego nad morzem jodu, czy może szczerej rozmowy z Gavim i wrócenia wspomnieniami do czasów naszego wspólnego dzieciństwa, ale tym razem nie miałam żadnego problemu z zaśnięciem i obudziłam się gotowa na kolejny dzień.
Ubrałam się w bawełniane spodenki i koszulkę na ramiączkach, wciągnęłam na nogi sandałki, a włosy związałam w wysokiego kucyka. Lodówka nadal świeciła pustkami, a ja wreszcie miałam siłę, by wybrać się na zakupy i przestać odżywiać się mrożonkami czy daniami instant. Pochwycił wiszącą w werandzie torbę na zakupy, portfel i kluczyki do mojej wysłużonej toyoty. Być może nie mogła ona równać się z czerwonym porsche Pablo, ale kupiłam ją za osobiście zarobione pieniądze i właściwie to spełniała swoją podstawową funkcję, więc nie powinnam wymagać od niej niczego więcej, a na chwilę obecną nie bardzo było stać mnie na coś z wyższej półki. Radio działało bez zarzutu, więc gdy tylko słyszałam jakieś niezidentyfikowane odgłosy spod maski, podgłaszałam je i jechałam dalej.
Zamknęłam drzwi przed nosem Hectora, który widocznie również cierpiał z powodu pustej lodówki, bo gdy wychodziłam, patrzył na mnie z nadzieją swoimi wielkimi oczyma. W promieniu dziesięciu kilometrów był tylko jeden, jedyny sklep, znajdujący się w samym centrum Celeste, więc nie chcąc wybierać się na wielką eskapadę z samego rana, nie miałam zbytniego wyboru, pragnąc po prostu świeżego chleba czy kilku bananów.
– Gdzie tak pędzisz o tej porze? - podskoczyłam, wystraszona dobiegającym z niedaleka głosem. – Jest wcześnie.
Pablo stał przy drewnianym płocie dziadków odziany jedynie w czarne spodenki, opierając się o niestabilne przęsło. Jego czoło świeciło się już od potu w gorącym, czerwcowym słońcu, ale uśmiechał się przyjaźnie, lustrując mnie wzrokiem. Och, czy wspomniałam już, że nie miał na sobie koszulki?
– Rany boskie, ale mnie przestraszyłeś - odetchnęłam głęboko, wrzucając portfel na siedzenie pasażera. – Jadę do sklepu, bo sam wczoraj widziałeś, że w lodówce mam niewiele więcej niż samo światło - uniosłam dłoń do czoła, by osłonić oczy przed rażącym mnie słońcem. – Potrzebujesz czegoś?
– Towarzysza przy porannym treningu. Skusisz się?
– Um, wiesz, chyba jestem umówiona, a później...
– Ale ściemniasz! - zaśmiał się, gdy posłałam mu przepraszający wzrok.
Byłam prawdopodobnie najmniej usportowioną osobą, jaką mógł znać Pablo Gavira. Wychowany w piłkarskiej rodzinie, ruch miał we krwi, tymczasem mnie męczyło przebiegnięcie kilkuset metrów. On ćwiczył codziennie przez kilka godzin, jego siostra przepływała dziesiątki basenów na czas, a ja nadal leżałam w łóżku, zajadając się śmieciowym żarciem. Oto moja definicja balansu.
CZYTASZ
Lato w Celeste | gavi
FanfictionCeleste było terenem zapomnianym przez Boga - niewielką wsią, jakich wiele w południowej Hiszpanii. Położone u wschodniego wybrzeża Andaluzji, zatrzymało się w czasach, gdy Bonnie Tyler śpiewała o tym, co by się stało, gdyby była mężczyzną. Po śmier...