9. Annie

887 64 40
                                    

Sacramento oddalone było od Celeste o nie więcej, niż dwadzieścia kilometrów i większość mieszkańców okolicznych wsi, którzy nie trudnili się rolą we własnym gospodarstwie, pracę znalazło właśnie tam. Nie była to wielka miejscowość, ale przeciętny, nieposiadający wygórowanych oczekiwań obywatel znalazłby w niej wszystko, co tylko chciał. My jechaliśmy jeszcze dalej, do położonej na północ Carelli, bliźniaczego do Sacramento miasteczka, w którym mieszkała owa Lorraine.

Nie zamierzałam wypytywać Pablo kim była ani jakie więzi go z nią łączyły - nie był to najzwyczajniej w świecie mój interes, nie chciałam również wyjść na wścibską. Coś podpowiadało mi jednak, że niegdyś znałam pewną dziewczynę o tym imieniu, jednak było to zakorzenione gdzieś tak głęboko w mojej podświadomości, że nie potrafiłam przypomnieć sobie kim była.

Pablo przyjechał po mnie punkt szósta, ubrany w ciemne jeansy i podwiniętą do ramion czarną koszulę, w której rozpiął dwa górne guziki. Musiał czuć się równie gorąco jak wyglądał, bo oparł się dziarsko o futrynę drzwi, czekając aż je otworzę. Gwizdnął na mój widok, zdając się nie zauważać rumieńca, jaki wykwitł na moich policzkach.

Mamacita - uśmiechnął się, poruszając znacząco brwiami, a w jego głosie słyszalny był typowy kataloński akcent.

Zdaje się, że tego wieczoru obydwoje byliśmy w niepisanej zmowie i postawiliśmy na luźną elegancję. Długo zastanawiałam się co powinnam ubrać - ognisko niewiele mi mówiło, nie znałam tych ludzi i nie chciałam przynieść wstydu ani sobie, ani tym bardziej Pablo, który zabierał mnie tam z dobrej i nieprzymuszonej woli. Założyłam zatem prostą, czarną sukienkę na ramiączkach, ramoneskę i zwykłe trampki, zrobiłam mocniejszy niż zwykle makijaż i liczyłam na to, że Gavira nie odstawi się w podkoszulek i krótkie spodenki.

Patrząc na swoje odbicie w lustrze, nie widziałam siebie sprzed kilku dni. Tamta Fabiola została daleko, w Madrycie, nieświadoma obowiązku, jaki wkrótce spadnie na nią jak grom z jasnego nieba. Dziewczyna, którą widziałam, miała smutne, podkrążone oczy ukryte za grubą warstwą korektora i szarą cerę, którą zakryła podkładem i muśnięciem rozświetlającego brzoskwiniowego różu.

Wieczory były najgorsze. O ile za dnia Gavi usilnie próbował mi znaleźć jakiekolwiek zajęcie, nie opuszczając mnie prawie na krok, o tyle każdego wieczora, gdy kładłam się do łóżka, z mojego oka spadała pojedyncza łza, szybko wsiąkająca w pościel. Myślałam o babci, o tym, że odeszła zupełnie sama, o tym, że nie zdążyłam się pożegnać. Jeśli Bóg istniał, to starość zupełnie mu nie wyszła.

– Znowu mi uciekasz - westchnął Pablo, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. – Rany, Fabiola, mogłabyś chociaż udawać, że mnie słuchasz.

Choć jego ton był rozbawiony, poczułam się naprawdę głupio. Nie chciałam sprawiać mu przykrości, bo robił dla mnie już wystarczająco dużo, a ja miałam z tego powodu okropne wyrzuty sumienia. Jednocześnie miałam jeden głupi nawyk, że ilekroć pogrążałam się we własnych myślach, zupełnie odcinałam się od otaczającego mnie świata.

– Przepraszam - odparłam szczerze, wpatrując się w krajobraz za oknem. – Powtórzysz?

– Pytałem, czy masz zamiar wziąć udział w tegorocznym Święcie Zbiorów - spojrzał na mnie wzrokiem pełnym spokoju i opanowania. – Dziadek wierci mi dziurę w brzuchu, żebym pomógł im w organizacji tego wszystkiego, ale nie jestem do końca pewny, czy w ogóle chcę tam być.

– Nie mam pojęcia, Pablo. Zbyt dużo czasu, by o tym mówić.

Święto Zbiorów dla mieszkańców Celeste było okazją niemal na równi z Bożym Narodzeniem i nie skłamię, jeśli powiem, że przygotowaniami znacznie przewyższało imprezy organizowane nawet w większych miasteczkach. Zwykle odbywało się w połowie lipca, przed spodziewaną falą ulew, jaka nawiedzała Andaluzję pod koniec miesiąca. Było podziękowaniem za obfite plony i udane żniwa, które w tym terenie, ze względu na panujące temperatury, z reguły rozpoczynały się wcześniej niż w innych rejonach Hiszpanii. Przez wiele, wiele lat, moi dziadkowie wspólnie z państwem Gavira, stanowili główny filar organizacyjny, użyczając także swoich sąsiadujących ze sobą łąk do postawienia sceny, stołów i zaplecza gastronomicznego wydarzenia. Kiedy dziadek zmarł, główny obowiązek spadł na pana Antonio, który był przecież sołtysem Celeste, za to nasze babcie wiodły prym wśród kobiet przygotowujących grilla, ciasta, sałatki i setki innych pyszności, pod którymi wręcz uginały się stoły. Rolą moją i Pablo było dmuchanie balonów, ozdabiających stojącą w centrum scenę i rozkładanie talerzy, sztućców czy plastikowych kubeczków. Często byliśmy najmłodszymi uczestnikami owej imprezy, więc specjalnie dla nas przygotowywano bezy, rurki z kremem i malinowe babeczki, którymi zajadaliśmy się na kolanach naszych babć.

Lato w Celeste | gaviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz