1. Chłopak ze zdjęcia

1.9K 75 14
                                    

Rzymski liryk Horacy w jednym ze swoich dzieł napisał kiedyś: non omnis moriar, co w dosłownym tłumaczeniu oznacza nie wszystek umrę. Twierdził, że śmierć, jako śmierć fizyczna, cielesna, nie oznacza końca istnienia człowieka. Horacy wyraża nadzieję, że poezja, którą stworzył, pomnik trwalszy od spiżu, przyniesie mu pamięć kolejnych pokoleń, że ludzie odnajdą go w jego dziełach. Osobiście uważam, że nie trzeba być starożytnym mistrzem, by zapisać się w czyichś wspomnieniach. Żyjemy tyle, ile trwamy w pamięci innych. Tyle, ile oni sami tego pragną.

Cmentarz w Celeste nie był duży. Mogłam nawet pokusić się o stwierdzenie, że skromny, bo liczył nie więcej niż pięćdziesiąt nagrobków, w większości już dawno zapomnianych przez rodziny zmarłych. Nie dziwiło mnie to, bo Celeste było wsią, o której także mało kto już pamiętał. Czas stanął tu dawno temu, razem ze wskazówkami babcinego zegara na starym, drewnianym kredensie.

Szłam zgarbiona, samotnie, tuż za czwórką mężczyzn niosących trumnę. Była połowa czerwca, a z nieba lał się istny żar. Odczuwałam to szczególnie mocno w długiej, czarnej sukni, kiedy po moich plecach pot lał się strugami. Niestety był to jedyny żałobny, nadający się na ostatnie pożegnanie strój, który w pośpiechu udało mi się zabrać z Madrytu.

Stojąc nad wykopaną w ziemi dziurą, poczułam jak uginają się pode mną nogi. Nie byłam na to gotowa. W pewnym momencie, gdy musiałam pochylić się nad nią zbyt mocno, poczułam ciężką męską rękę na swoim ramieniu, która sprawiła, że cofnęłam się dwa kroki do tyłu. Nie wiedziałam, kim był ten mężczyzna, ale byłam mu dozgonnie wdzięczna.

– Dziękuję - wyszeptałam w pustą przestrzeń.

Tutejszy proboszcz stanął nad dołem, trzymając w dłoni kropidło. Kilka kropli święconej wody spłynęło z długiego włosia, obijając się o trumnę. Mimo że nie należałam do najbardziej wierzących osób, pokronie pochyliłam głowę tak, jak zrobili to zgromadzeni dookoła mnie ludzie.

Celeste było tak małą miejscowością, że byłam prawie pewna, że będę jedyną osobą uczestniczącą w pochówku mojej babci. Mogło się to wydawać naprawdę smutne, ale to miejsce po prostu wymierało, dlatego nie liczyłam, że spotkam tu kogoś więcej. Tu nie było perspektyw. Młodzi ludzie uciekali do wielkich miast, znajdowali pracę, zakładali rodziny. Nikt nie pamiętał już o małej wsi przy wschodnim wybrzeżu Andaluzji. Celeste istniało tylko we wspomnieniach pochodzących z tych okolic dzieciaków, w opowieściach, jakie przekazywali dalej kolejnym pokoleniom. Było mistycznym rajem, boskim ogrodem pełnym owocowych drzew, gdzie wszystko było łatwiejsze.

Jakież było moje zdziwienie, gdy niewielka murowana kapliczka na samym końcu drogi zapełniła się po brzegi. Byli ludzie starsi, w średnim wieku, młodzież, a nawet kilkoro dzieci. Oni wszyscy znali moją babcię. Mimo że sama nie wiedziałam kim jest większość z nich, byłam im niezwykle wdzięczna za samą obecność. Być może Celeste było tak małą miejscowością, że gdy nagle umarł jeden z jej mieszkańców, cała wieś jak jeden mąż ruszała, by godnie go pożegnać. Valentina Dolores Pérez Fernandez musiała być zasłużona dla tutejszej społeczności, bo doczekała się nawet czarno-białego zdjęcia, niesionego w kondukcie żałobnym przez jednego z mężczyzn. Byli także wszyscy, których przypominała mi pamięć z lat tu spędzonych: pani Josefa, która od zawsze sprzedawała w jedynym sklepie w promieniu dziesięciu kilometrów, ciocia Antonia z trójką dzieci, prawdopodobnie wnukami, która ciocią była tylko w teorii - w rzeczywistości była dobrą znajomą babci, sąsiedzi Gavira - przyjaciółka babci wraz z mężem. Część twarzy była mi znajoma, ale ich nazwiska zatarły się we wspomnieniach kilkuletniej Fabioli, która bywała tu tylko latem. Wszyscy oni wspólnie stanowili żywy fundament tych kilkunastu starych domów stojących przy jedynej drodze w Celeste.

Lato w Celeste | gaviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz