– Jesteś gotowa na absolutnie prze-zajebisty dzień w swoim życiu?
– Nie bardzo - odparłam ze skrzywioną miną, obserwując jak Pablo otrzepuje swoje dłonie z kurzu i z głośnym trzaśnięciem zamyka bagażnik auta.
Ostatni raz pod namiotem spałam na obozie w podstawówce i zdecydowanie nie mogłam zaliczyć tego do miłych doświadczeń. Raczej nie byłam typem podróżnika, a już na pewno nie gdy w grę wchodziła karimata, śpiwór, wielki harcerski plecak, który prawie przeciążył mnie do tyłu i te obrzydliwe konserwy, przypominające racje wojskowe sprzed dwudziestu lat. Odkąd widziałam przerytą przez dziki ziemię wokół obozowiska i karaluchy wielkości połowy mojej pięści łążące po Toby'm, niezbyt błyskotliwym chłopcem z mojej klasy, przyrzekłam sobie, że był to ostatni raz, gdy dałam komukolwiek namówić się na wyjazd pod namiot. Ostatni, nie licząc tego, kiedy Pablo wpatrywał się we mnie błagalnym wzrokiem swoich szczenięcych oczu, układając dłonie jak do modlitwy.
– Och, zgódź się, Fabiola! - stękał, opierając się o wątpliwej czystości bagażnik swojego samochodu. – Zobaczysz, będzie fajnie!
Dni płynęły szybciej niżby się to wydawało, a nam ubył właśnie kolejny tydzień tej przygody. Nasza relacja, jakkolwiek by to nie nazwać, utknęła w martwym punkcie, ani się nie rozwijając, ani nie tracąc na wartości. Po prostu spotykaliśmy się ze sobą jak wcześniej, co jakiś czas trzymając się za ręce lub wymieniając ze sobą kultury bakterii w naszej ślinie, ale jednocześnie nie wydarzyło się nic, co stałoby się momentem przełomowym. Nie miałam pojęcia, czy powinnam tego oczekiwać, Pablo chyba sam średnio wiedział jak się za to zabrać, zatem po prostu tkwiliśmy w pewnym miejscu tak, jak tkwiły w nim przechodzone związki.
– Jeśli tego nie zrobisz po dobroci, sam zapakuję cię do auta, przypnę trzema pasami na krzyż i wywiozę na drugi koniec kraju - widząc moją nietęgą minę, przeszedł do ofensywy, unosząc swoją brew. – Nasłuchałem się zbyt dużo podcastów kryminalnych, żeby nie mówić poważnie.
Parsknęłam śmiechem, kręcąc głową, ale potulnie wrzuciłam torbę sportową po brzegi wypełnioną swoimi ubraniami na tylne siedzenie. Sama zajęłam miejsce z przodu, obawiając się, że Gavi rzeczywiście jest zdolny do zrealizowania swojego planu. Zamiast tego wsiadł za kierownicę i odpalił silnik, od razu podłączając swój telefon do dotykowego panelu pomiędzy nami. Z głośników jak na zawołanie popłynęło The Reason Hoobastank a ja poczułam się jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi. Rzecz jasna Pablo nie prowadził wówczas bajecznie drogiego, czerwonego porsche, a ja nie siedziałam obok trzymając jego dłoń na swoim udzie, ale cholernie lubiłam ten kawałek. Przypominał mi o życiu jakie wiodłam w Celeste i był jego nieodłączną częścią, płynąc w radiu na ganku naszego domu średnio pięć razy dziennie.
– Daleko jedziemy?
– Mówiłem już, że zamierzam wywieźć cię na drugi koniec kraju - puścił mi oczko, uśmiechając się szeroko. – Nie mój się, nie sprzedam cię Arabom. Za blondynki dają więcej.
Jego auto kołysało się na nieutwardzonej drodze prowadzącej do głównej szosy, a za nami wzbijały się gęste chmury kurzu i piasku. Mimo tego, że dzień był naprawdę ciepły, w powietrzu było już czuć nieznośną wilgotność, która zapowiadała nadciągającą falę ulew. Pablo zarzekał się, że przed wyjazdem kilkukrotnie zdążył jednak sprawdzić pogodę i nic nie wskazywało na to, że miał złapać nas deszcz. Taką właśnie miałam nadzieję, bo w pośpiechu wyciągając z szafy garść ubrań, kiedy Gavi zjawił się w moim domu ni stąd, ni zowąd, niecierpliwie tupiąc nade mną nogą, zapomniałam zabrać nawet cienkiej kurtki. Jedyne, o co modliłam się, kołysząc się na fotelu za każdym razem, gdy wjechał w dziurę, to to, że w całym tym pośpiechu nie zapomniałam zabrać ze sobą czystej bielizny i stroju kąpielowego, na który tak strasznie nalegał.
CZYTASZ
Lato w Celeste | gavi
FanfictionCeleste było terenem zapomnianym przez Boga - niewielką wsią, jakich wiele w południowej Hiszpanii. Położone u wschodniego wybrzeża Andaluzji, zatrzymało się w czasach, gdy Bonnie Tyler śpiewała o tym, co by się stało, gdyby była mężczyzną. Po śmier...