Wycieraczki samochodu Pablo nie nadążały już odprowadzać lejącej się na szybę wody. Ogromne krople deszczu bombardowały nas z każdej strony, głośno tłukąc o blachę czerwonego porsche.
– Niech by to szlag! - warknął brunet, ostrożnie zjeżdżając na pobocze.
Nie było sensu jechać dalej - byliśmy pośród niczego, widoczność była zerowa, w dodatku auto Gaviry coraz częściej przypominało o kończącym się paliwie. Silnik wydał z siebie jeszcze kilka warknięć, dopóki Gavi go nie zgasił, z westchnieniem opierając się o zagłówek fotela.
– Jesteśmy w ciemnej dupie - uderzył ze złością o kierownicę, a później schował twarz w dłoniach. – Boże, dlaczego nie zatankowałem wcześniej?
Nie chciałam dolewać oliwy do ognia, mówiąc, jak bardzo boję się burzy. Pech chciał, że pewnego lata podczas jednej z wycieczek nad wybrzeże z dziadkiem, uciekaliśmy na rowerach przed goniącymi nas grzmotami. Do tej pory miałam przed oczami widok palącego się słupa energetycznego, w który uderzył piorun i krzyk dziadka, bym pod żadnym pozorem nie zwalniała tempa. Myślałam, że wypluję płuca, ale pedałowałam na moim różowym rowerze niczym w Tour de France, modląc się, by dojechać do domu w jednym kawałku.
Moje ciało przeszedł zimny dreszcz i nieświadomie zaczęłam szczękać zębami. W szale, w jakim oboje wpadliśmy do domu jego dziadków po deskę surfingową, zapomniałam o mojej bluzie, którą musiałam zostawić w salonie państwa Gavira. Teraz plułam sobie w brodę, bo gęsia skórka na moich ramionach sprawiła, że trzęsłam się jak paralityk. Pablo, siedzący nadal w mokrym kostiumie z pianki, zwrócił głowę w moją stronę, a w jego wzroku malowała się troska.
– Hej, mogłaś mówić, że ci zimno - wymamrotał, sięgając z tylnego siedzenia swoją bluzę. – Załóż to.
Posłusznie wciągnęłam na siebie ocieplane w środku przyjemnym polarem ubranie z logo jakiejś nieznanej mi marki. Było przesiąknięte jego perfumami i przywodziło mi na myśl chłodne, letnie wieczory - zupełnie takie jak ten. Wtuliłam się w materiał, łapczywie chłonąc zapach Gaviry.
– Cholera, przepraszam, że w taką pogodę wyciągnąłem cię tak daleko od domu. Myślałem, że zdążymy przed burzą - przetarł dłonią zmęczone oczy. – Twoja... moja babcia nas zabije - poprawił się w ostatnim momencie, a ja odczułam ukłucie w klatce piersiowej.
Poczułam, jak znów zatracam się w swoich myślach. Bębniące o auto krople spływały po szybie, a ich miejsce zajmowały kolejne, z którymi działo się dokładnie to samo. Przez pewną chwilę przeszło mi przez myśl, że ja też jestem taką kroplą. My wszyscy nimi jesteśmy.
– Jest super - uśmiechnęłam się, wyglądając przez okno. – Podoba mi się.
– Nie potrafisz kłamać - Pablo zaśmiał się, roztrzepując dłonią moje włosy. – Cóż, chyba musimy to przeczekać, zanim ruszymy dalej. Pewnie nie będzie to jedna z najbardziej romantycznych rzeczy, jakich w życiu doświadczysz, ale mam w schowku paczkę cheetosów, a w telefonie pobraną Wodę dla słoni.
– Pobrałeś Wodę dla słoni? - powtórzyłam, zupełnie jakby przed chwilą nie powiedział tego samego.
– Nie jest to coś, czym chciałbym się chwalić - zarumienił się, sięgając po paczkę chrupków o smaku ketchupu. – Nie mów o tym nikomu.
– Cóż, po tobie spodziewałabym się raczej Szybkich i wściekłych - uniosłam brew, spoglądając na niego z zaciekawieniem.
– Nie wiem czy wiesz, ale mam też miękką stronę.
– To urocze.
– Wcale nie - prychnął Pablo, grzebiąc w swoim telefonie. – To żenujące, ale z jakiegoś powodu lubię rolę Pattinsona w tym filmie. Jest dużo bardziej przekonujący niż w Zmierzchu - dodał, wytykając mi miłość, którą swego czasu darzyłam Edwarca Cullena.
CZYTASZ
Lato w Celeste | gavi
FanfictionCeleste było terenem zapomnianym przez Boga - niewielką wsią, jakich wiele w południowej Hiszpanii. Położone u wschodniego wybrzeża Andaluzji, zatrzymało się w czasach, gdy Bonnie Tyler śpiewała o tym, co by się stało, gdyby była mężczyzną. Po śmier...