12.

1K 59 8
                                    

Często w moim życiu pojawiały się momenty, gdzie nie miałam nawet nadziei, a w końcu to ja zawsze powtarzałam "Nadzieja umiera ostatnia". Było to śmieszne, bo potrafiłam komuś wmówić, że zawsze warto wierzyć do końca, gdy sama po kilku próbach wolałam się poddać, a nadzieje szlag trafiał. Nie ważne, jak bardzo chciałam wierzyć, czy jak bardzo chciałam się postarać. Zawsze wychodziło na jedno, przez co wracałam w punkt startu, szerokim łukiem omijając metę. Przez kilka lat zastanawiałam się, w czym tkwi problem. We mnie? W moim otoczeniu? Czemu zawsze, muszę kończyć tak samo. Nie ważne, jak bardzo się starałam, nie ważne czy zmieniłam siebie, miejsce zamieszkania czy nawet znajomych. Zawsze, kończyłam w tym gównianym polu "START." Udało mi się nawet znaleźć na wysokim stanowisku w poważanej firmie, ale ja wolałam to zniszczyć i założyć restaurację. Nie powiem, jestem dumna z siebie, ale z drugiej strony zastanawiam się, czy to był dobry pomysł. Nie lepiej było zostać tam gdzie byłam, nie martwiąc się, że coś się popsuję? Czy ja zawsze musiałam wszystko psuć? Wszyscy myślą, że takie było moje marzenie i mimo wszystko zawsze dążyłam tylko do tego. Prawda była taka, że sama nie wiedziałam. Może chciałam po prostu spokoju? Znaleźć miejsce, gdzie nie będę musiała uciekać i w końcu poczuję się bezpiecznie? Miałam nadzieję, miałam wielką nadzieję, że otworzenie restauracji to faktycznie było coś, czego potrzebowałam. Starałam się nie zadręczać myślami, aby nie analizować ciągle tego, czy to aby napewno to co miało mi pomóc.

Czasami czułam się tak cholernie zagubiona, nie wiedząc co mam robić. Wiedziałam, do czego dążę, ale coś w środku mojej głowy mówiło mi, że się boję, że nie dam rady i wolałabym uciec i wrócić do czegoś, co umiem, nie obawiając się, że coś pójdzie nie tak. Czasem chciałam wyłączyć swoje emocję, odetchnąć głęboko i pokazać samej sobie, że dam radę. Nie ważne, czy będę musiała podbić szczyt góry, czy poradzić sobie z otwarciem restauracji.

Spojrzałam ostatni raz na zewnątrz i małą kolejkę, która utworzyła się przed moim lokalem i przyłożyłam rękę do klatki piersiowej, czując lekkie ukłucie w środku. Przymknęłam oczy, licząc do dziesięciu, po czym spojrzałam na Gabriela, który grzebał w telefonie. Wyglądał na zrelaksowanego, jakby go nic nie obchodziło. Za to ja? Ja umierałam z przerażenia. Chłopak chyba zauważył, że na niego patrzę, bo odwrócił w moją stronę głowę po czym uniósł jedną brew ku górze. Zagryzłam wargę czując suchość w gardle. Brunet nie mówiąc za dużo schował telefon do kieszeni po czym podszedł do mnie i złapał w objęcia. Wtuliłam się w jego ramię, czując dobrze mi znany zapach, który od dziecka dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Fakt, z moim bratem mogliśmy się kłócić, bić, wyzywać i nawet czasami życzyć sobie śmierci, ale mimo wszystko zawsze, gdy siebie potrzebowaliśmy, po prostu przy sobie byliśmy. Pogładził mnie lekko po plecach, po czym pocałował w czubek głowy.

-Nie przejmuj się, Gray. Obiecuję ci, że damy radę. W końcu kto jak nie rodzeństwo Milersów?- Zapytał, a lekki uśmiech wpłynął na moje usta. Miał rację, kto jak nie my? Zawsze dawaliśmy sobie radę, więc damy i tym razem.- Uczynisz honory?- Zapytał, ukazując rząd białych zębów, na co ja przewróciłam oczami. Podeszłam do drzwi, czując, jak chłopak podchodzi blisko mnie, aby dodać mi otuchy. Spojrzałam na niego, a gdy ten pokiwał głową na zachętę, przekręciłam zamek, po czym otworzyłam drzwi, a do środka wpadli moi i Gabriela przyjaciele, od razu skacząc na nas i przytulając z całych sił.

-Restauracja "Adèle" zostaje oficjalnie otwarta!- Pisnęła Vivian, a zaraz zobaczyliśmy jak schodzą się różni goście, aby wypróbować potrawy, które ugotowaliśmy specjalnie na ten dzień. Uśmiechnęłam się, gdy zobaczyłam przepychającego się przez tłum Hakimiego, a zaraz za nim Messiego. Navi podszedł do mnie, przytulając mocno, a ja prawie się dusząc, grzecznie podziękowałam za jego słowa wsparcia i gratulacji. Zaraz po tym, rzucił się na mnie Lionel, a zaraz po nim również Hakimi. Poczułam się otoczona, gdy dołączyła do nich Vivian, mój brat i Navi, a na sam koniec, Sergio, który wskoczył na wszystkich naraz. Usłyszałam ciche śmiechy gości, więc zaczęłam panikować, że od razu źle pomyślą o restauracji. Poprosiłam grzecznie, aby się już uspokoili, jednak moi kochani przyjaciele zaczęli wiwatować, głośno krzycząc nazwę restauracji. Wywróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się. Sergio podszedł jeszcze do mojego brata, zbijając z nim piątkę, po czym razem z Gabrielem wygoniłam ich z lokalu.

Perfect Mess - Neymar JROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz