Chciałabym wierzyć w dobre zakończenia. Chciałabym wierzyć, że na końcu naszej drogi czeka ten upragniony spokój, o który razem tak walczyliśmy, przez te wszystkie lata. Przecież bajki zawsze kończyły się tak dobrze, więc czemu nasza nie mogła? Dlatego, że to były tylko bajki, a my żyliśmy w prawdziwym świecie, gdzie zawsze coś musiało się po prostu zepsuć. W dobre zakończenia wierzyli tylko ci, którzy mieli nadzieję, a nas nadzieja opuściła dawno temu. Może właśnie dlatego skończyliśmy w złym zakończeniu?
Bo z każdym następnym wdechem, z każdym następnym pocałunkiem, z każdą następną nocą z tobą, każdą różą od ciebie i z każdym następnym uśmiechem, łzą, bliskością, byliśmy coraz bliżej śmierci, która czekała na nas od samego początku. W końcu, diabeł kochał przypadki, a nas kochał w szczególności. Byliśmy tak różni, a jednak tacy sami. Ale właśnie o to chodziło w życiu, prawda? W naszą grę trzeba było umieć grać, a problem tkwił w tym, że sami nie umieliśmy. Staraliśmy się zbudować coś, co nie miało prawa istnieć, a my dobrze o tym wiedzieliśmy. Mimo to próbowaliśmy. Powtarzałeś, że wystarczy wierzyć i chcieć, a wszystko jest możliwe. Uwierzyłam ci, zaufałam, oddałam całą siebie, ale to nie wystarczyło. Najwyraźniej, nie było nam dane żyć długo i szczęśliwie, razem.
Czasem myślę, że to i lepiej. Z każdym następnym dniem tonęłam w tobie bardziej, więcej i dłużej, aż w końcu zatonęłam, bo nie mogłam się wynurzyć. Kiedyś powiedziałeś mi, że jesteśmy jak róże. Piękne, czerwone kwiaty, które na pierwszy rzut oka są tak idealne, że aż chce się ich dotknąć, ale po dotknięciu w złym miejscu, można się zranić. Wystarczy nie patrzeć na to, gdzie kładzie się dłonie, a w następnej sekundzie z palca zacznie lać ci się krew. Uwielbiałam twoją artystyczną duszę. Była prawdziwa. Nigdy nie spotkałam takiej osoby, jaką byłeś ty. Potrafiłeś dać mi szczęście, ale jednocześnie mnie zabijać. Prawda była taka, że zniszczyliśmy siebie nawzajem, mając nadzieję, że sobie poradzimy.
Ale życie to nie bajka, a nam najwyraźniej nie było pisane żyć razem.
Zerknęłam na jego dłonie, które ułożone były na rączce od walizki. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy, bo wiedziałam, że wtedy się rozpłaczę. Zaciskałam mocno ręce, które schowane były w czarnej bluzie, która należała do niego. Pachniała nim. Pachniała domem. Uniosłam oczy, spoglądając w prawo. Zauważyłam starszą panią, która sama siedziała na krześle zaraz obok nas. Wyglądała na smutną, samotną.
Pociągnęłam nosem, wracając wzrokiem do bruneta, a nasze oczy się skrzyżowały. Czy tak właśnie miał wyglądać nasz koniec? Czy to wszystko co przeżyliśmy, właśnie tutaj miało się zakończyć? Jego brązowo zielone oczy, nie świeciły jak zazwyczaj, gdy tylko mnie dostrzegł. Były wypełnione żalem, tęsknotą i... miłością. Najzwyklejszą w świecie miłością.
-Czyli to koniec?- Zapytałam zachrypniętym głosem. Nie miałam siły nawet powstrzymywać łez, które zaczęły moczyć mój rozgrzany policzek. Chciałam do niego podejść, zacząć błagać, aby mnie nie opuszczał. Nie chciałam wierzyć, że tak po prostu odejdzie, zostawiając za sobą wszystko co razem przeżyliśmy.
-A zapomnisz?- Zapytał. Oderwałam od niego wzrok, zamykając mocno oczy, bo poczułam jak zaczynają piec.
-Nawet jeśli bym chciała, dobrze wiesz, że nigdy nie zapomnę.- Odezwałam się po chwili, prawie szepcząc. Nasze oczy znów wywiercały w sobie dziury, tak, jak kilka lat temu, gdy jeszcze się nie znosiliśmy. Wtedy wszystko było takie proste.
Zauważyłam, jak jego oczy na jedną sekundę zerkają na moje usta, a zaraz po tym lekki uśmiech wpełza na jego twarz. Chciałabym go za to nienawidzić, chciałabym mu przywalić, a jednocześnie wtulić się w jego ramiona i nigdy nie puszczać.
-Kochasz mnie?- Zapytał nagle, a ja zamrugałam kilka razy, aby obraz przede mną się nie rozmazywał. Uśmiechał się, tak uroczo się uśmiechał. Miałam ochotę się roześmiać, mówiąc mu prosto w twarz, jakim debilem jest.
-Jesteś idiotą, Junior.- Burknęłam, ale zaraz po tym lekko się uśmiechnęłam. Mimo rozwalającej pustki, którą oboje wtedy czuliśmy, staliśmy przed sobą, szczerząc się jak dzieci.- Kocham cię, cholernie cię kocham.
-Więc to nie koniec, różo. To dopiero początek, który musimy przeżyć osobno, aby być lepszymi ludźmi. Musimy nauczyć się własnych serc, aby móc się kochać.- Powiedział, cicho i powoli, tak, jakby nie chciał mnie zranić jeszcze mocniej. Mimo to, moje serce krwawiło z każdym jego następnym słowem, zostawiając po sobie palący ślad.
Wzięłam głęboki oddech, chcąc opanować bijące serce. Opuściłam głowę, przymykając powieki i zaczynając cicho płakać. Łzy spływały na moje buty i podłogę, robiąc mokre ślady. Po chwili poczułam, jak brunet zbliża się do mnie i łapie w objęcia, całując w czoło.
Wiedzieliśmy, że tak będzie lepiej, ale nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Wiedziałam, że gdy odejdzie, zabierze ze sobą jakąś małą cząstkę mnie, która bez niego nigdy nie wróci. Bo utonęliśmy, i nie potrafiliśmy się do tego przyznać. Bo aby kochać, musieliśmy coś stracić. Musieliśmy nauczyć się rezygnacji, aby coś zyskać. Bo miłość to taka suka, która wzbogaca ale i niszczy. Niszczy nas.
-Obiecujesz, że nigdy o mnie nie zapomnisz?- Wychrypiałam w jego pomarańczową koszulkę, czując, jak moje łzy moczą materiał. Pogładził mnie lekko po plecach, kładąc podbródek na mojej głowie.
-Nigdy.- Wyszeptał, po czym lekko się ode mnie odsunął.- Nigdy o tobie nie zapomnę.
Uczyli nas, aby nie składać obietnic, których nie można było spełnić, ale ja jak głupia wierzyłam. Wierzyłam, że mówiłeś prawdę, bo tylko w twoich ramionach mogłam poczuć się prawdziwie.
-Obiecujesz, że jeszcze się spotkamy, Neymar?
-Obiecuję, różo. Znajdę cię, gdziekolwiek będziesz.
Podszedł do walizki, chwytając za uchwyt, po czym obrócił się do mnie plecami. Stanął, wpatrując się w podłogę. Pociągnęłam nosem, wgapiając swoje oczy w niego.
Nie zostawiaj mnie, Ney. Nie zostawiaj.
Po krótkiej chwili, która dłużyła mi się w minuty, zauważyłam jak stawia pierwszy krok. Potem drugi, trzeci, czwarty. Obserwowałam jak odchodzi, nie obracając się w moją stronę ani razu. Gdy już miałam nadzieję, że obróci się w moją stronę choć na sekundę, on, powiedział tylko kilka słów, nie patrząc na mnie nawet na chwilę. Te słowa zostały w mojej pamięci aż do dzisiaj, i choć nie wiem jak bardzo starała się je wyprzeć, zawsze myślałam o nich, gdy tylko kładłam się spać, czy przymykałam oczy.
Nie wiem, czym tak zgrzeszyliśmy. Nie mam pojęcia, czemu to stało się akurat nam, ale na zawsze zapamiętam twoje perfumy, twoje oczy czy ten perfidny uśmiech, którego tak bardzo nienawidziłam, ale który odbierał mi czasem mowę. Może po prostu nie była nam pisane.
-Za każdym razem, gdy spojrzysz w niebo, pomyśl o mnie, Grayson, i pamiętaj, że ja zawsze gdzieś tam będę, czekając na ciebie. Czekając na nasz szczęśliwy koniec.
Bo wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć.
CZYTASZ
Perfect Mess - Neymar JR
Teen Fiction~Nie wiem, czym tak bardzo zgrzeszyliśmy, nie mam pojęcia, czemu to wszystko się tak potoczyło, ale proszę kochanie, pamiętaj o mnie w piekle.~ Zdanie o nim można by było wyrobić sobie na podstawie jego gry na murawie. Gdy wychodził na środek, szcze...