3

130 6 0
                                    

Zanim wyszłam z kawiarni zamówiłam taksówkę, ponieważ pogoda uległa już całkowitemu załamaniu. Lekki listopadowy wiaterek zamienił się w wicher hulający po ulicach Chicago, a w dachy samochodów bębniły lodowate krople deszczu. Stałam przy drzwiach i czekałam aż mój transport podjedzie, aby nie zmoknąć bardziej niż to konieczne. Choroba była ostatnią rzeczą jaka była mi potrzebna.

Po zapłaceniu kierowcy wysiadałam z samochodu i szybko podbiegłam do drzwi budynku o mało nie przewracając się na kilku schodkach, które były przed wejściem. Weszłam do środka i zaczęłam kolejną podróż w górę. Stojąc w windzie miałam wrażenie że jeszcze jedna przejażdżka nią a zacznę chodzić po schodach nawet jeśli musiałabym przejść w ten sposób kilkanaście pięter.

Wchodząc do mieszkania z przyjemnością zarejestrowałam brak płaszcza Ethana oraz okryć jego rodziców, w czymkolwiek przyjechali.

- Powiecie mi może, o co chodzi z tym waszym chorym pomysłem że ślubem? - zapytałam bez ogródek, wkraczając do przestronnej kuchni i zajmując miejsce przy wyspie.

- Wszystko już tłumaczyliśmy - westchnęła mama. - Chcemy połączyć nasze rodziny, a przy okazji też działalności. Hotele Collinsów są dość luksusowymi ośrodkami wypoczynkowymi, ale czemu nie możnaby ich rozszerzyć jeszcze bardzie? Już są tam sektory kongresowe, przyjęciowe i wiele innych. Równie dobrze możnaby do tego dołączyć sektor sanatoryjny. W dodatku dług wobec ich rodziny zniknąłby całkowicie - wzruszyła ramionami kobieta, zaczesując pasemko siwiejących włosów za ucho.

- A tym pewnie miałabyś zająć się ty? - zapytałam retorycznie bawiąc się jabłkiem wyjętym z kosza na owoce.

- Teoretycznie tak. A tata zapewne całą papierkową resztą. W końcu prawo to nie tylko znajomość przepisów i możliwości ich obejścia, a cała masa innych rzeczy o których nie chcę mieć pojęcia - zaśmiała się patrząc na tatę, który ze zmarszczonymi brwiami przeglądał ulotki lokalnych knajp.

- To co zamawiamy? - zapytał kiedy znalazł wreszcie odpowiednie menu i położył je przed nami.

- Własną, na średnim, w składnikach obowiązkowo kurczak - zadecydowałam. - A teraz słucham, czy w waszym pomyśle na ślub jest miejsce na moje szczęście, czy wasze interesy zajęły całe miejsce?

- Do tego bekon - zanotował ojciec na karteczce propozycję od siebie.

- Ty wszędzie gdzie tylko możesz wciskasz bekon - wytknęła mu mama, na co miałam ochotę parsknąć śmiechem.

- Bo jest smaczny! - bronił się mężczyzna. Kochałam rodziców, ale czasem bywali irytujący. Tak jak w tym momencie.

- Dostanę odpowiedź? - zapytałam sfrustrowana, nerwowo stukając pomalowanymi na butelkową zieleń paznokciami o blat.

- Najpierw pizza - zakomenderował ojciec, na co wydałam z siebie męczeński jęk. Przystałam jednak na to, bo z domu wyszłam bez śniadania i moim jedynym posiłkiem tego dnia była szarlotka zjedzona w kawiarni.

Po długiej wojnie na wybranie ograniczonej ilości składników zdecydowaliśmy się w końcu na coś, co wyglądało na dobre połączenie. Czy tak będzie? Niewiadomo, pizza własna była w naszym domu od zawsze ruletką. Albo dołączała do listy chwały, albo pomysł lądował tam, gdzie jego konsekwencje - w kiblu.

W oczekiwaniu na dostawę jedzenia postanowiłam się trochę ogarnąć, więc poszłam do swojego starego pokoju. Zawsze gdy tu wchodziłam dopadały mnie wspomnienia. Tak było i tym razem, gdy tylko rozejrzałam się po pomieszczeniu.

Najpierw moje oczy trafiły na toaletkę, przy której codziennie szykowałam się do szkoły, ale w lustrze odbijały się zdjęcia stojące na komodzie. Podeszłam więc do mebla i chwyciłam pierwszą z brzegu ramkę.

Not TodayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz