1

196 8 2
                                    

Siedziałam w taksówce i mijałam wszystkie miejsca, które z upływem ostatnich lat stawały się coraz bardziej obce przez zacierające się wspomnienia. Moje stare liceum, czy ulubiona kawiarnia. To już nie były te miejsca, co trzy lata temu, gdy mijałam je po raz ostatni przed wyjazdem do Bostonu.

Cass: I co? Dojechałaś już?

Layla: A jak myślisz? Jest ósma rano, muszę się przebić jeszcze przez całe miasto. Niedawno wsiadłam do taksówki.

Cass: Napisz jak tylko się czegoś dowiesz.

Uśmiechnęłam się na wiadomości od przyjaciółki, tym bardziej że Cassandra Rogers pełniła tą funkcję nieprzerwanie już od wielu lat. Od momentu, kiedy przeniosła się z rodziną do Chicago. Pierwszego dnia jeden chłopak zabrał jej piórnik, więc stając w obronie słabszej koleżanki strzeliłam mu podręcznikiem przez głowę. Cassie zadecydowała wtedy, że będę jej najlepszą przyjaciółką po wsze czasy i po dziś dzień trzyma się danego mi w drugiej klasie słowa.

Teoretycznie dzielnica Gold Coast znajdowała się około czterdziestu minut od lotniska, ale w godzinach szczytu trasa zajmowała blisko dwie godziny. Gdy wysiadłam pod apartamentowcem musiałam rozprostować kości. Podeszłam do otwartej szyby i zapłaciłam kierowcy dając kilka dolarów napiwku w zamian, że nie zanudzał mnie opowieściami w momencie, gdy ledwo kontaktowałam. Pierwszym co zrobiłam po odjechaniu pojazdu było rozciągnięcie się. Przysięgam, nienawidzę podróżować.

W drodze do windy towarzyszył mi jedynie stukot obcasów moich zamszowych kozaków. Gdy wybrałam odpowiednie piętro na panelu przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam zupełnie jak matka trójki dzieci. Pod turkusowymi oczami widniały cienie, różowe usta były spierzchnięte, a rude loki miałam zebrane w niedbały koczek. Nawet piegi nie dodawały mojej twarzy radości.

Miałam na sobie zwykłe, niebieskie jeansy, biały kaszmirowy sweterek, który przykryty był beżowym płaszczem oraz czarne, zamszowe kozaki na słupku. Mój strój był prosty i wygodny, nawet kozaki, które kochałam, bo dodawały mi kilku centymetrów wzrostu, których, jak uważałam, zawsze mi brakowało. Całości dopełniała nieduża, czarna torebka.

Będąc pod drzwiami apartamentu rodziców nawet nie próbowałam pukać. W końcu wracałam do domu.

- Mamo? Tato? Już jestem! - zawołałam zdejmując torebkę z ramienia i wieszając ją na wieszaku. Tak samo postąpiłam z płaszczem i wtedy w korytarzu pojawiła się moja mama.

- Layla, córeczko - przywitała mnie uściskiem rudowłosa kobieta. Uroda zdecydowanie była czymś co odziedziczyłam po niej. Rude włosy, piegi czy nawet wzrost to zdecydowanie były cechy które przejęłam od rodzicielki.

- Cześć, skarbie - podszedł do mnie ojciec, biorąc mnie w ramiona i składając pocałunek na moich włosach.

- Wyglądasz strasznie - dogryzła mi mama żartobliwym tonem.

- Dziękuję mamo, ty też wyglądasz super. Ale uważam, że powinnaś się mniej stresować. Jak i ty tak i tata, bo macie coraz więcej siwych włosów - odbiłam piłeczkę w stronę kobiety, a na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech, informujący, że cieszyła się z wciągnięcia mnie w rodzinną dogryzankę.

- A ty więcej spać - do rozmowy włączył się ojciec. Był wysokim brunetem o zielonych oczach i największym podobieństwem między nami było nasze poczucie humoru. Uwielbiałam przekomarzać się z tatą, dlatego pierwszą rzeczą, jaką zwykle robiłam od progu było drażnienie go. W najgorszym przypadku rzuci we mnie poduszką. - W dodatku o siwieniu i stresie będziesz mogła mi prawić kazania jak sama będziesz dobijać do pięćdziesiątki.

Not TodayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz