Rozdział 24

812 40 9
                                    

Było już dość późno. Wkoło nas szumiały fale, a lekki wiaterek muskał moje ramiona. Bawiliśmy się świetnie przy tym lepiej się poznając.

Chłopcy okazali się naprawdę cudownymi osobami. Jednak był mały problem, a dokładniej trójka pijanych osób, która ledwo kontaktowała z rzeczywistością. Byli to Ansu, Balde i nie kto inny jak Gavi.

Gavira wypił z nich chyba najwiecej ponieważ gdy zerkałam w jego stronę on przechylał butelkę z cieczą w środku.

Mało się do mnie odzywał podobnie jak ja do niego. Jedynie wymienialiśmy ze sobą krótkie spojrzenia.

Gdy mieliśmy się zbierać Gonzalez stwierdził, że on odwiezie Ansu, Megan Balde, a ja Gavire. Upierałam się bardziej, żebym pomogła dotrzeć do domu ciemnoskóremu chłopaków z którym denerwowałam Pabla opierając się o niego lub on czasami zarzucał mi ramie.

- Pedri ja nie wiem czy to dobry pomysł, żebym go odwoziła. Patrzy się na mnie jakbym mu rodzinę wymordowała conajmniej - wyszeptałam w stronę bruneta. Parschnął cicho spoglądając na blondynkę, która pomagała wstawać pijanym chłopakom.

- Uwierz mi Vic ale to będzie najlepszy pomysł abyś to właśnie ty go odwiozła - odpowiedział również szepcząc aby nikt nas nie usłyszał. Rzuciłam w jego stronę spojrzenie pełne fustracji oraz miałam ochotę tupnąć nogą jak małe dziecko ale się powstrzymałam.

Wiedząc, że i tak jestem na przegranej pozycji Gonzalez podał mi kluczyki od swojego samochodu przy tym ostrzegając, że jeżeli mu coś zrobie to zabije mnie własnym rękami.

- Za to chce dostać karton żelek - powiedziałam na odchodne.

Podeszłam do bruneta, który siedział na piasku patrząc przed siebie. Włosy miał lekko rozczochrane, a oczy świeciły mu się jak małe diamenciki. Wyglądał w sumie uroczo.

Stanęłam przed nim zakładając ręce na piersi przy tym mierząc go wzrokiem.

- Dawaj Gavira podnoś dupe jedziemy do domu - powiedziałam lecz ten nie zwrócił na mnie żadnej uwagi. Podniosłam brew do góry dalej się mu przyglądając. A więc tak chcesz grać?

- Gavi wstawaj bo przysięgam ci na Boga, że jak tego nie zrobisz to siłą cię zaciągnę do samochodu - powiedziałam przy tym gestykuklując i jedyne co uzyskałam to jego spojrzenie. Dobra to już jakiś plus.

Odczekałam kilka sekund prowadząc wojnę na wzrok z chłopakiem. W pewnym momencie moje nerwy nie wytrzymały i podeszłam za niego łapiąc go pod pachy z zamiarem przeciągnięcia go po piasku.

Niestety moje próby były do kitu ponieważ jest za ciężki. Jęknęłam z frustracji siadając koło niego. Patrzyłam w jego profil z nadzieją, że odwróci ten pusty łeb w moją stronę.

- Co ja mam zrobić, żebyś wstał? - zapytałam z dramaturgią w głosie. Zobaczyłam, że pozostali powoli się oddalali, a mi nie widziało się siedzieć w nocy na jakimś odludziu z tym baranem bo jakby nas coś zaatakowało to nie dość, że musiałabym walczyć o swoje życie to jeszcze o jego. Chociaż nie. Jego bym zostawiła i miałabym więcej czasu na ucieczkę.

Westchnęłam odwracając głowę z powrotem do chłopaka, który mi się przyglądał.

- Pablo proszę wstań - powiedziałam błagalnie. I właśnie wtedy coś do niego dotarło ponieważ w jego oczach mignęła iskierka, a po niej chłopak w końcu zaczął się podnosić.

Jednak przez jego stan w jakim się znajdował musiałam mu pomóc. Trzymałam go wokół tali idąc w stronę pojazdu. Gdy w końcu znaleźliśmy się przy nim otworzyłam drzwi od strony pasażera i wrzuciłam go tam.

mi maldición, mi perdición// Pablo GaviOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz