Rozdział 11: Wielki mecz

31 2 0
                                    

Piątek rozpoczął się radosnymi rozmowami niemal wszystkich uczniów w szkole na temat „wielkiego meczu". Spotkałem na korytarzu kilka dziewczyn z malutkimi borsukami namalowanymi na policzkach, słyszałem śpiewaną przez jakiegoś trzecioklasistę dopingującą piosenkę o naszej szkolnej drużynie, a nawet zauważyłem, że niektórzy uczniowie założyli na siebie niebieskie koszulki, żeby kibicować w nich chłopakom podczas gry. Jedynie Borsuki wydawały się zupełnie niewzruszone nadchodzącymi rozgrywkami.

— Nie wiem, czym oni wszyscy się tak podniecają. Przecież to nie jest żadna ważna gra. — powiedział Bartek Szczygieł, wchodząc do klasy. Byłem pewien, że członkowie drużyny dostaną zwolnienie z lekcji, żeby przygotować się do starcia z przeciwnikami. Musieli jednak uczestniczyć w zajęciach tak jak cała reszta uczniów. Nauczyciele traktowali ich więc bardzo łagodnie: żaden z Borsuków należących do naszej klasy nie został tego dnia wzięty do odpowiedzi. Nawet Tajga postanowiła im odpuścić. Ja natomiast nie miałem aż tak dużo szczęścia.

— No, Paweł, dokończysz to zadanie, czy będziemy tutaj tak czekać do końca naszych dni? — zapytała matematyczka kąśliwie, widząc jak bardzo się denerwowałem stojąc pod tablicą. Dwie pozostałe osoby, które wyznaczyła, zrobiły już swoje przykłady, więc pozwoliła im wrócić do ławek. Jako że miałem jeszcze chwilę czasu, stałem obok złośliwej nauczycielki i usilnie próbowałem zmusić swoje szare komórki do pracy. Wiedziałem, że jeśli przy mojej pierwszej odpowiedzi dostanę jedynkę, to najprawdopodobniej przy kolejnych będzie już tylko gorzej.

— Mogłaby pani jeszcze raz wytłumaczyć, jak to się robi? — zapytałem nieśmiało, nie patrząc jej w oczy. Walące jak młot serce podskoczyło mi do gardła z chwilą, gdy nauczycielka stanęła tuż przede mną. Poprawiła swoje okulary w grubych oprawkach i przycisnęła zbiór zadań z matematyki do piersi.

— To może pochwalisz się koleżankom i kolegom, co robiłeś, kiedy ja tłumaczyłam przykład? Nie będę tego mówić jeszcze raz. Jeśli nie rozumiesz, to poproś rówieśników o pomoc. Trzeba było słuchać uważnie i patrzeć na tablicę, a nie bujać w obłokach. Siadaj do ławki.

Nauczycielka wyciągnęła z mojej ręki czarny pisak i sama zaczęła rozwiązywać zadanie. Pisała po tablicy w takim tempie, że ledwo zdążyłem wszystko zanotować w zeszycie. Zresztą i tak nie zrozumiałem tego, co się w nim pojawiło. Miałem nadzieję, że matematyczka nie postawiła mi za to jedynki. Byłaby to moja pierwsza ocena w liceum.

Po ciągnącej się niewiarygodnie długo matematyce, kiedy wszyscy już wyszli z klasy, a Tajga pakowała swoje rzeczy, odważyłem się do niej podejść. Nauczycielka spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

— Chcesz czegoś? Trochę mi się spieszy — powiedziała bez emocji.

— Tak, ja... chciałem zapytać, czy... dostałem jedynkę? Z tej odpowiedzi? — zacząłem niepewnie. Wiedziałem, że rozwiązywanie zadania szło mi dość dobrze, pogubiłem się tylko w kilku ostatnich etapach. Z drobną pomocą, której nauczycielka nie chciała mi udzielić, byłbym w stanie je dokończyć.

— A co ty chciałeś dostać? Piątkę? Nie dość, że myślisz na lekcji o wszystkim oprócz matematyki, to jeszcze nie umiesz rozwiązać tak banalnego zadania! — Tajga popatrzyła na mnie z bezlitosnym uśmiechem i pokręciła głową. — Odejdź już. Spieszy mi się.

To rzekłszy wyminęła mnie szybkim krokiem i wyszła na korytarz. Ze spuszczoną głową wróciłem do ławki.

Członkowie drużyny Borsuków należący do naszej klasy pojawili się jeszcze na jednej lekcji, a potem wszyscy zniknęli. Najprawdopodobniej poszli porozmawiać z trenerką, żeby dała im ostatnie rady dotyczące taktyki meczu i pokrzepiła ich przed rozgrywkami.

Pociski sprawiedliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz