Rozdział 29: Pierwsza randka

26 2 1
                                    

Zacząłem spotykać się z Brunem raz w tygodniu, za każdym razem w jakimś odludnym, odosobnionym miejscu. Zabroniłem mu jednak przychodzić do mojego kantorka, ponieważ traktowałem go jako swoją bezpieczną przestrzeń - to jedynie w nim miałem okazję spokojnie spędzać czas w towarzystwie wyłącznie starych mebli i nikomu niepotrzebnych dekoracji. Zauważyłem, że zniknęły z niego miniaturowe choinki, które niedługo później pojawiły się na korytarzach i biurkach nauczycieli. Wszyscy ekscytowali się nadchodzącym wolnym.

Nastał okres świąteczny, jednak jak co roku ja nie odczuwałem zbliżającej się radości wraz z innymi ludźmi. Zwykle w święta jedliśmy z matką kolację tylko trochę przypominającą prawdziwą wigilię; składała się ona z ryby, pierogów i barszczu. Nie spotykaliśmy się z żadnymi krewnymi. Dawaliśmy sobie nawzajem małe, niedrogie prezenty. Co roku oglądaliśmy razem świąteczny film. Nie świętowaliśmy ani nie cieszyliśmy się Bożym Narodzeniem tak jak wtedy, gdy moja babcia jeszcze żyła. Cała magia świąt na zawsze zniknęła z jej śmiercią.

Zimą ciężko było widywać się na zewnątrz, dlatego już na naszym drugim spotkaniu Bruno zaprosił mnie na kolację. Zaproponował, że zabierze mnie do restauracji, żebyśmy mogli w spokoju porozmawiać, nie marznąc i nie trzęsąc się z zimna. Wizja pysznego jedzenia była dla mnie wyjątkowo kusząca. Zgodziłem się.

Poszliśmy do lokalu w piątkowy wieczór, kiedy na zewnątrz panował duży mróz. Przy przygnębiającej, zimowej pogodzie zjedzenie ciepłego dania w przytulnej restauracji wydawało się naprawdę przyjemnym pomysłem.

Aby uniknąć jakichkolwiek podejrzeń ze strony osób, które mogłyby nas razem rozpoznać, postanowiliśmy dotrzeć do budynku osobno. Pojawiłem się pod wskazanym przez Bruna adresem około 19.30. Wszedłem do środka restauracji, zwracając na siebie uwagę siedzących najbliżej drzwi osób, głównie starych, wytwornych małżeństw. Jeden z ubranych w bordowe koszule kelnerów podszedł do mnie i zapytał o moją rezerwację.

- Na nazwisko Kapłon - powiedziałem cicho, by nikt inny mnie nie usłyszał.

- Proszę za mną - rzekł mężczyzna, energicznym krokiem kierując się w głąb sali. Poszedłem za nim. Zeszliśmy po schodach do podpiwniczonej części lokalu, wyłożonej ciemną cegłą, oświetlonej przez ciepłe światło mosiężnych lamp. Nigdy wcześniej nie jadłem kolacji w takim miejscu. Była to restauracja wysokiej klasy, na którą nie miałem wystarczająco pieniędzy.

We wnęce znajdującej się w najbardziej odosobnionej części piwnicy czekał już na mnie Bruno. Nic nie powiedział, kiedy pojawiłem się obok stolika. Chłopak miał na sobie czarny golf, podkreślający jego wysportowaną sylwetkę. Na jego nadgarstku błyszczał zegarek ze srebrnym paskiem.

Nim się obejrzałem, ten sam kelner, który na samym początku zaprowadził mnie do stolika, podszedł do nas z butelką białego wina. Spojrzałem na Bruna. Ten niewzruszenie czekał, aż mężczyzna rozleje trunek do kieliszków. Ku mojemu zdziwieniu, nie zostałem przez niego zapytany o wiek. Trzy dni wcześniej skończyłem siedemnaście lat, ale przez swoją drobną budowę ciała wyglądałem znacznie młodziej.

Kelner położył na naszym stole czarne karty menu i oddalił się z uśmiechem.

Wziąłem jedną z nich do ręki i zacząłem przyglądać się nie samym daniom, a ich cenom, z ogromnym niedowierzaniem. Nie mogłem sobie pozwolić na posiłek wart co najmniej 40 złotych. Postanowiłem więc nic nie zamawiać, a jedynie posiedzieć z Brunem przez jakiś czas w restauracji, ciesząc się, że chociaż raz nie będę musiał się z nim całować.

- Wybrałeś już? - zapytał chłopak, odkładając swoje menu na stół.

- Nie jestem głodny - odpowiedziałem.

Pociski sprawiedliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz