Rozdział 55: Lista obecności

18 3 1
                                    

Schowałem karabin w jedynym miejscu, które wydawało mi się do tego odpowiednie. Zaniosłem go do swojego małego kantorka na dolnym korytarzu i przykryłem purpurowym płótnem, które najprawdopodobniej wykorzystywane było w spektaklach naszej licealnej grupy teatralnej. Chodzenie po korytarzu z pudełkiem o tak niebezpiecznej zawartości stanowiło poważne wyzwanie dla mojego poczucia komfortu i bezpieczeństwa. Bałem się, że ktoś wyszarpnie mi z rąk pudełko czy przypadkowo mnie popchnie, doprowadzając do zniszczenia niegrubego kartonu w wyniku niespodziewanego kontaktu z podłogą. Dlatego właśnie poczułem obezwładniającą ulgę, kiedy wreszcie schowałem karabin i powróciłem na główny korytarz, niezauważalnie wtapiając się w zgromadzony tam tłum. 

Zostawiłem karabin w kantorku, ponieważ najpierw musiałem dobrze rozeznać się w sytuacji. Sprawdzić, czy wszystkie najważniejsze warunki powodzenia mojego planu zostały spełnione. Analizowałem przez około tydzień każdy, nawet najdrobniejszy szczegół tego wyjątkowego dnia. Całokształt akcji zależał od jej poszczególnych elementów. Wiedziałem, że jeśli którykolwiek z nich nie zostanie spełniony lub okaże się błędny, będę musiał zrezygnować ze swojego dzieła. Tak potężny czyn zasługiwał na perfekcyjne wykonanie. Nie mogłem się ośmieszyć, dokonując choć jednej złej decyzji. 

Idąc do szkoły z radością stwierdziłem, że jeden z najważniejszych punktów składowych mojego planu, nie do końca zależnych od kogokolwiek, został spełniony. Padał śnieg, mnóstwo śniegu, więc warunki na drodze były dużo trudniejsze niż zazwyczaj. Mimo że pługi usiłowały utrzymać względną przejezdność jezdni, i tak wiele jej fragmentów pokrywały śliskie plamy mieszanki śniegu i lodu. Nie dało się przejechać przez miasto z prędkością większą niż 40km/h. Dotarcie z posterunku policji do budynku szkoły, według moich obliczeń, powinno zająć około 15 minut, na sygnale może 12. Tyle czasu w zupełności mi wystarczyło. 

Drugim warunkiem wypełnienia planu było sprawdzenie sprawności broni. Zrobiłem to w kantorku, zanim przykryłem karabin ciemnoczerwonym materiałem. Naładowałem go, podniosłem i wycelowałem. Nie oddałem strzału, bo moja ilość pocisków i tak była mocno ograniczona. Ojciec zostawił mi dwa magazynki z dziesięcioma nabojami. Jeden z nich w całości zużyłem na ćwiczeniach. Drugiego nie wykorzystałem ani raz, ale nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że przed laty zrobił to ktoś inny; magazynek wydawał się nieco lżejszy od tego, który opróżniłem wcześniej. Nie miałem pojęcia, jak mógłbym sprawdzić ilość znajdujących się w nim pocisków. Marnowanie ich nie wchodziło w grę. Nie mogłem strzelać bez powodu. Nie mogłem też chybić. 

Niedoprecyzowana liczba pocisków w magazynku była jedynym niedociągnięciem mojego perfekcyjnego planu. Jednak wiedziałem, że tak naprawdę wystarczyłaby mi tylko jedna kula. Jeden nabój byłby w stanie zakończyć wszystkie moje dotychczasowe problemy i tym samym uwikłać mnie w jeszcze większe. 

Czy bałem się nieuniknionego zamknięcia w więzieniu? 

Nie. Wiedziałem, że mogli odebrać mi w nim tylko to, czego do tej pory i tak byłem pozbawiony. Żyłem jak w klatce, zniewolony i obdarty z godności, każdego dnia popadający coraz głębiej w otchłań szaleństwa. Nie zostało mi już nic prócz zemsty. 

Trzecim punktem mojego planu było sprawdzenie obecności. 

Przed rozpoczęciem lekcji spędziłem sporo czasu na obserwowaniu wchodzących do szkoły osób. Musiałem sprawdzić, czy na pewno pojawią się w niej dzisiaj wszyscy ci, którzy mieli już nigdy więcej nie przejść przez masywne, dwuskrzydłe odrzwia liceum. Siedziałem więc na schodach z wyłączonymi słuchawkami w uszach, wpatrując się w wejście, przez ponad pół godziny. Przeszły obok mnie całe tłumy ludzi z setkami obojętnych twarzy.  Wypatrywałem wśród nich tylko kilku znienawidzonych obliczy. Obliczy swoich największych wrogów. Dawnych prześladowców, którzy wkrótce mieli stać się moimi ofiarami.  

Pociski sprawiedliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz