Rozdział 45: Wycieczka do Krakowa

24 2 0
                                    

Dowiedziałem się od Bruna, że ostatni mecz Borsuków przed ogólnopolskimi zawodami odbędzie się dokładnie w Walentynki, pierwszego dnia ferii zimowych. Nasza licealna drużyna miała zagrać w Krakowie z zespołem z drugiego końca Polski. Moja nadzieja na obejrzenie tego niezwykłego starcia koszykarzy ze szkół średnich legła w gruzach. Nie miałem wystarczająco odwagi, żeby wybrać się na wycieczkę do Małopolski z tak błahego powodu. Odkąd matka rzuciła alkohol, udało mi się odłożyć trochę pieniędzy, więc to nie kwestia zbyt małych oszczędności powstrzymywała mnie od podjęcia decyzji. Nigdy nie podróżowałem samotnie – bałem się, że wykraczało to poza zakres moich możliwości. 
    Bardzo żałowałem, że nie zobaczę na własne oczy tego ważnego meczu. Przez półtora roku liceum stałem się najbardziej zagorzałym fanem Borsuków - nie przegapiłem żadnego z ich dotychczasowych meczów. Rozmawiając pewnego wieczoru z Małgosią w jej pokoju, zwierzyłem się ze swojego drobnego pragnienia – powiedziałem dziewczynie, jak bardzo chciałbym pojechać do Krakowa, by móc obejrzeć grę naszej szkolnej drużyny. 

– Możemy pojechać razem – oświadczyła bez zastanowienia. 

Jej propozycja naprawdę mnie ucieszyła. Spędziliśmy cały wieczór na planowaniu wycieczki do jednego z największych Polskich miast i obydwoje zaskakująco dobrze się przy tym bawiliśmy. Kupiliśmy dwa bilety na pociąg i zarezerwowaliśmy nocleg w niedrogim hostelu. Małgosia sporządziła listę zabytków, które moglibyśmy zwiedzić, ponieważ żadne z nas nigdy nie było w Krakowie. Po kilkunastu kliknięciach byliśmy gotowi do podróży. Pozostawało jedynie poczekać do czternastego lutego. 

Wycieczka stała się sensem całego mojego życia. Przez kilkanaście dni nie mogłem skoncentrować się na niczym innym. Ucieszyłem się, kiedy pani Dubois ogłosiła wydłużenie czasu na oddanie projektu – postanowiła dać nam dodatkowe dwa tygodnie ferii na dokończenie pracy. Mogłem więc poświęcić całą swoją energię na pakowanie plecaka i ekscytowanie się czekającymi mnie w Krakowie wrażeniami.                                  
    Spotkaliśmy się z Małgosią na stacji kolejowej trzynastego lutego, w przededniu wielkiego meczu. Była piąta rano; miasto wciąż spowijał mrok zimowej nocy. Na peronie oprócz nas znajdowało się tylko kilka osób, ubranych w grube płaszcze i kurtki, dźwigających ze sobą kilka walizek. Panował duży mróz, a pociąg nie nadjeżdżał. Małgosia w pewnym momencie zaczęła dygotać, wciskając swoje różowe rękawiczki głęboko w kieszenie. Przytuliłem ją, żeby zrobiło się nam cieplej. Dziewczyna oparła głowę na moim ramieniu i zamknęła oczy. Obejmowałem mocno swoją przyjaciółkę, obserwując jej zarumienione policzki i wydychane przez nią obłoczki ciepłej pary. Byłem naprawdę wdzięczny za to, że zgodziła się ze mną jechać. 
    Usłyszałem stukot wjeżdżającego na tor drugi pociągu, a chwilę później jego głośny gwizd. Otworzyłem oczy i zerknąłem na nasz bilet. Wagon, którym mieliśmy jechać, zatrzymał się tuż przed nami. 
    – Małgosiu, pociąg już tu jest – powiedziałem do niej. Dziewczyna otrząsnęła się niespodziewanie, wyrwana z płytkiego snu. Uśmiechnąłem się pobłażliwie, widząc wyraz zdezorientowania na jej twarzy. 
    Weszliśmy do pociągu PKP Intercity i zajęliśmy miejsca numer 56 oraz 57, koło okna, w pustym przedziale. Wnętrze wagonu było ciepłe i stosunkowo przytulne. Małgosia zdjęła z siebie kurtkę i położyła ją na swoich kolanach. 
    – Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli pójdę spać? – zapytała, mrużąc zmęczone oczy.
    Pokręciłem głową. Dziewczyna oparła się o moje ramię i zasnęła już po kilkudziesięciu sekundach. Dostrzegłem w przybrudzonej szybie pociągu nasze odbicie. Podniosłem w górę kąciki ust, chwytając delikatnie dłoń Małgosi. 

***
    Dojechaliśmy do Krakowa około 10.30. Przed wyjściem z pociągu zjedliśmy kanapki, które przygotowała nam na drogę babcia dziewczyny. Zaczęliśmy zwiedzanie od sukiennic i Kościoła Mariackiego. Ołtarz Wita Stwosza wywołał na mojej przyjaciółce naprawdę wielkie wrażenie. Zrobiła zdjęcie prawie każdej uwiecznionej w nim figury.                         
    Mnie natomiast bardzo przypadł do gustu Zamek Królewski na Wawelu. Jego ogromny ogród i pokryte patyną wierze, pełne detali i zdobień, gruby mur obronny oraz wnętrze wywołały we mnie trwały zachwyt i poczucie ludzkiej małości w obliczu okazałej architektury.                                                       
    Kraków okazał się naprawdę pięknym miastem, a wycieczka wydawała się spełnieniem moich marzeń, dopóki nie dotarliśmy do naszego taniego hostelu.                                                                 Tuż po otworzeniu drzwi poczuliśmy uderzającą, nieprzyjemną woń spalenizny oraz dymu papierosowego. Schody prowadzące do recepcji były drewniane i zniszczone, tynk miejscami odpadający ze ścian przywoływał na myśl brudne, peerelowskie kamienice. Klucze wydała nam kobieta w średnim wieku, trzymająca w kąciku ust cienkiego papierosa, którego nie wyjęła nawet podczas rozmowy.                                                                             
    Kazała nam wyjść na drugie piętro i nie hałasować, gdy będziemy przechodzić korytarzem. Zgodziliśmy się na jej warunki i w milczeniu udaliśmy się na górę, cały czas czując nieustępujący smród spalenizny. Małgosia zgodziła się popilnować naszych rzeczy, żebym ja mógł wykąpać się jako pierwszy. Zostawiłem ją więc samą w sześcioosobowym pokoju, nierównomiernie wyłożonym brudnym linoleum i wychłodzonym do dwunastu stopni Celsjusza.                                                            
    Męska łazienka była obrzydliwa. Każdy jej kąt pokrywała czarna pleśń, a nad trzema niedużymi umywalkami krążyły wielkie muchy. Za drzwiami odnalazłem nawet martwą mysz. Wszedłem pod prysznic z nadzieją, że po całym dniu wyczerpującego zwiedzania wreszcie będę mógł się rozgrzać. Jednak woda, która dopiero po kilkudziesięciu sekundach trysnęła ze słuchawki, okazała się niewiele cieplejsza od tej na zewnątrz, zwisającej z dachu budynku w formie długich sopli.                                                     
    Nie wykąpałem się więc, ponieważ byłem zbyt zmarznięty, żeby dodatkowo wychładzać swój organizm. Wróciłem do pokoju w bardzo złym humorze tylko po to, by zastać w nim brodatego mężczyznę w średnim wieku, wykłócającego się o coś z Małgosią. Kiedy dziewczyna zobaczyła mnie w progu, przebiegła obok podejrzanego osobnika i ze strachem szepnęła:                                                                 
     – On ma nóż. Nie możemy tu zostać.                                               
    Wszedłem do wnętrza pokoju, żeby zabrać stamtąd nasze plecaki. Choć znacznie mnie przewyższał, mężczyzna cofnął się do tyłu, gdy go omijałem. Zaczął szeptać do siebie jakieś niezrozumiałe słowa. Szybko wziąłem do ręki nasze rzeczy i wyszedłem na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Spojrzałem na Małgosię pytającym wzrokiem. Zanim jednak dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, usłyszeliśmy dobiegający z pokoju podniesiony głos tamtego brodatego mężczyzny.                                                    
    – Zostaw tą sukę i wypierdalaj stąd! – krzyczał nieco niewyraźnym, pijanym głosem. 
    Usłyszeliśmy jego kroki zbliżające się w stronę drzwi. Małgosia ze strachem chwyciła mnie za rękę. Bałem się, że zostaniemy zaatakowani.                                               
    Mężczyzna uchylił drzwi i przez powstałą pomiędzy nimi a framugą szparę posłał mi bezzębny uśmiech. Po chwili z jego spękanych ust dobiegły do nas odgłosy przeciągłego sapania. Zacząłem cofać się do tyłu, osłaniając przyjaciółkę swoim ciałem. Pragnąłem stamtąd uciec, ale bałem się, że to tylko rozwścieczyłoby brodacza.               
    Nagle drzwi stanęły otworem i mężczyzna wyszedł na korytarz z tym samym ohydnym uśmiechem, którym obdarował nas wcześniej zza drzwi. 
    – Ile bierze za godzinę? – zapytał, śmiejąc się grubym głosem. – Zapłacę połowę, bo tylko tyle jest warta!

    – Proszę nas zostawić w spokoju – powiedziałem, cofając się bezustannie do tyłu. Do schodów zostało nam ledwie kilka kroków. Kiedy tylko drewniana poręcz znalazła się w moim polu widzenia, szepnąłem do Małgosi: – uciekamy stąd!
    Dziewczyna zgodnie z poleceniem rzuciła się biegiem w dół schodów. Wtedy brodacz skoczył niespodziewanie w moją stronę, wyciągając schowany w kieszeni scyzoryk.     
    – Ona miała być moja. Wołaj tą sukę z powrotem na górę. 
    Upewniwszy się, że Małgosia zeszła wystarczająco daleko, sam rzuciłem się do ucieczki. Serce biło mi szybko, kiedy przeskakując co drugi stopień usiłowałem utrzymać równowagę, by nie przewrócić się na odrapanych schodach i nie paść ofiarą tamtego przerażającego mężczyzny. Ten zrezygnował jednak z pościgu i najprawdopodobniej wrócił do swojego pokoju, bo po chwili przestałem słyszeć jego ciężkie kroki. Małgosia miała rację; nie mogliśmy tam zostać. Oddaliśmy klucze i wyszliśmy na zewnątrz, żeby znaleźć nowe, bezpieczniejsze miejsce do spania. 
    Poszliśmy do znajdującego się kilometr dalej hotelu, który już przy planowaniu podróży braliśmy pod uwagę jako potencjalną alternatywę. Cena za noc okazała się niższa niż myśleliśmy, chociaż i tak przewyższała koszt noclegu w hostelu. Mimo to zdecydowaliśmy się zapłacić więcej, byle tylko nie wracać do tamtego przerażającego miejsca. 

Recepcjonistka poinformowała nas na samym początku, że nie mają już wolnych pokoi z oddzielnymi łóżkami. Małgosia, zmęczona całą tą przytłaczającą sytuacją, zgodziła się, żebyśmy spali razem w jednej sypialni. Wyszliśmy na górę i zamknęliśmy się od środka w pokoju pozbawionym jakichkolwiek podejrzanych współlokatorów.

Dziewczyna wzięła szybki prysznic, a ja w tym czasie wyszedłem na balkon. Ogarnąłem wzrokiem pogrążone w mroku miasto, pełne migających wszędzie światełek. Tamtej nocy na niebie nie było widać żadnych gwiazd. Trzymałem się barierki, nabierając głęboko do płuc krakowskiego powietrza, słynącego ze smogu i zanieczyszczeń. Zamknąłem oczy, wsłuchując się w dobiegające z daleka dźwięki samochodów. 
    – Hej – powiedziała niespodziewanie Małgosia, dotykając mnie w ramię. Podskoczyłem ze strachu. – Przepraszam. Nie chciałam cię wystraszyć. Pięknie tu jest, prawda? 
    To rzekłszy wspięła się na barierkę i rozłożyła ręce na boki, pozwalając swoim rozpuszczonym włosom falować razem z wiatrem. Opierając się w nocy na poręczy balkonu krakowskiego hotelu, z ramionami wzniesionymi do góry, przypominała stojącą na dziobie Titanica Rose, jednoczącą się niejako z potężną siłą oceanu.

 
    Po kilku minutach spędzonych na zewnątrz w całkowitej ciszy, wróciliśmy wreszcie do środka, zmęczeni obfitością wrażeń tamtego dnia. Wyciągnąłem z plecaka swoje rzeczy, by móc się wykąpać. Małgosia usiadła na skrawku łóżka. Po chwili kilkukrotnie pociągnęła nosem. Obróciłem się w jej stronę. Płakała. 
    – Czy ja naprawdę wyglądam jak prostytutka? – spytała, chowając twarz w dłoniach.
    – Hej, o czym ty mówisz? – powiedziałem łagodnie, siadając tuż obok niej. – Ten mężczyzna był pijany, a poza tym na pewno od dłuższego czasu nie miał kontaktu z kobietą. Nie odbieraj jego ataku personalnie. Potraktowałby tak każdą inną dziewczynę. 
    Małgosia zaszlochała, a ja niepewnie objąłem ją ramieniem. 
    – Przepraszam, że nic nie powiedziałem. Powinienem bronić twojej godności, a nie tylko stać z boku. 
    – Przecież to ty mnie uratowałeś. Dziękuję ci za to. Nie wiem, co bym zrobiła, jakbyś wtedy nie wrócił do pokoju. Ten mężczyzna mógłby mnie przecież zgwałcić. 
    Odruchowo pomyślałem o Brunie i krzywdzie, którą mi wyrządził. Nie chciałem dopuścić do siebie wizji, w której ktoś robi równie okropną rzecz mojej przyjaciółce. Małgosia otarła łzy ze swojej delikatnej twarzy i przytuliła się do mnie. Jej włosy miały przyjemny zapach olejku. 

– Jesteś taki ciepły... – szepnęła dziewczyna, obejmując mnie mocniej i przypadkowo kładąc swoją dłoń na moim brzuchu. Tak samo jak Bruno. 
    Przypomniawszy sobie o nim, lekko odepchnąłem przyjaciółkę od siebie. Nie chciałem jej przytulać, myśląc jednocześnie o moim gwałcicielu.  
    – Idę się kąpać, Małgosiu – oświadczyłem, a dziewczyna w odpowiedzi energicznie pokiwała głową. –  Chcesz, żebym spał na podłodze? 
    – Nie. Wszystko by cię od tego bolało. Jeśli chcesz, możemy spać razem na łóżku. 
    Kiwnąłem głową i poszedłem się kąpać. Kiedy wróciłem z powrotem do pokoju, dziewczyna spała już kamiennym snem, skulona pod kołdrą niczym małe dziecko. Położyłem się po jej prawej stronie i zgasiłem światło.

Pociski sprawiedliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz