Rozdział 47: Świąteczny taniec

27 2 1
                                    

Tamtego popołudnia zjedliśmy z Małgosią obiad w radosnej atmosferze, żartując i ciesząc się z wygranej Borsuków. Dzień od samego rana zapowiadał się naprawdę dobrze. Nie mogłem pozwolić, żeby cokolwiek go zrujnowało. Chciałem spędzić kilka ostatnich godzin w Krakowie ze swoją najlepszą przyjaciółką i zapisać nasz wyjazd w pamięci jako jedno z najpiękniejszych wspomnień. 

Po obiedzie poszliśmy zobaczyć Kopiec Kościuszki, przy którym spotkaliśmy starszą kobietę, stojącą na brzegu chodnika i karmiącą gołębie, zupełnie jak bezdomna z filmu ,,Kevin sam w Nowym Jorku". Małgosia dostrzegła staruszkę i zatrzymała się na moment, by przyjrzeć się jej z odległości kilku metrów. Uśmiech zniknął z jej twarzy, kiedy wbiła w kobietę swoje pełne współczucia spojrzenie. Starowinka rzucała gołębiom okruszki chleba, wyciągając je spod poły swojego brudnego, postrzępionego płaszcza. 

– Ostatnio myślałam dużo nad tym, co chciałabym robić w przyszłości – oznajmiła mi niespodziewanie Małgosia. – Chciałabym pomagać ludziom. Zwalczać ich problemy albo chociaż jakoś je ograniczać. Ja... 

Po tych słowach dziewczyna ukryła twarz w osłoniętych różowymi rękawiczkami dłoniach. Zaczęła płakać, a ja po raz kolejny nie wiedziałem, jak ją pocieszyć. Położyłem swoją dłoń na jej ramieniu. 

– Nienawidzę biedy. Nienawidzę głodu. Nienawidzę bezdomności – wyrzuciła pełnym żalu głosem, zwracając na siebie uwagę przechodzącej w pobliżu kobiety z wózkiem. Uśmiechnąłem się do jej dziecka, żeby uniknąć nieprzyjemnej konfrontacji. Kobieta zmarszczyła brwi, widząc płaczącą rzewnymi łzami Małgosię, ale przeszła obok nas bez słowa, nie oferując żadnej pomocy. Odetchnąłem z ulgą. Gosia po chwili kontynuowała swoją wypowiedź: – Mam tak dużo w życiu, podczas gdy inni umierają na ulicach. Czasami czuję się winna z tego powodu. 

– Nie mów tak, Małgosiu. Wiesz doskonale, że nie jesteś odpowiedzialna za cierpienie ludzi. 

To rzekłszy obróciłem dziewczynę przodem do siebie i przyłożyłem swoje czoło do jej czoła, tak jak robił to przed laty jej dziadek. Przez chwilę z zamkniętymi oczyma wsłuchiwałem się w jej szloch. Wreszcie dziewczyna przytuliła się do mnie, szepcząc ciche ,,dziękuję". 

Kiedy odsunąłem się od niej nieznacznie, obydwoje znowu spojrzeliśmy na biedną kobietę. Nie karmiła już gołębi, a jedynie wpatrywała się w nas z szerokim, bezzębnym uśmiechem. Myślała pewnie, że jesteśmy parą młodych zakochanych - zacząłem zastanawiać się, jak dawno ona sama doświadczyła miłości. Czy kogokolwiek kochała? Czy ktokolwiek kochał ją? 

Małgosia zdjęła z siebie niebieski plecak w zielone kropeczki. Po chwili przetrząsania jego zawartości, wyciągnęła wreszcie ze środka batonika zbożowego. Podeszła do bezdomnej kobiety z szerokim uśmiechem i łzami wciąż spływającymi po zaczerwienionych od mrozu policzkach. Wyciągnęła w jej stronę dłoń z batonikiem. Kobieta chwyciła go z wyrazem zaskoczenia i wdzięczności na twarzy. Słysząc jej zachrypnięte podziękowanie, Małgosia wybuchła płaczem po raz kolejny. Staruszka spojrzała na nią bez cienia zrozumienia, a później wlepiła we mnie pytający wzrok. 

– Miłego dnia – wydusiła wreszcie Gosia łamiącym się głosem, po czym odwróciła się tyłem do kobiety i ruszyła w stronę Kopca Kościuszki. Machnąłem do staruszki na pożegnanie i poszedłem za przyjaciółką. 

Zakończyliśmy zwiedzanie Krakowa około 15.00. Nasz pociąg odjeżdżał z Dworca Kraków Główny o 16.00. Postanowiliśmy więc przejść się ostatni raz po Starym Mieście. Zapadał zmrok, a tańczące w świetle ulicznych latarni i mocno oświetlonego Kościoła Mariackiego płatki śniegu zaczęły spadać z nieba w coraz większych ilościach, pokrywając chodniki, ławki i ciemne ubrania chodzących szybko dookoła nas ludzi. Małgosia wsunęła ręce do kieszeni i schowała podbródek w fałdach swojego miękkiego szalika. Wbiła swój wzrok w nieprzeniknioną czerń nieba, wydmuchując nosem obłoczki gorącej pary. 

Pociski sprawiedliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz