Rozdział 9: Mon capitan!

35 3 0
                                    




Po matematyce poszliśmy do szatni, żeby przebrać się w sportowe stroje przed WF-em. Tego dnia panowała tam jednak dużo mniej napięta atmosfera niż za pierwszym razem, co prawdopodobnie miało związek z pojawieniem się w szkole Bruna. Już na samym początku zorientowałem się, że chłopak był jedną z najpopularniejszych osób w liceum. Cały czas gromadził się wokół niego wielki tłum ludzi, na korytarzu prawie wszyscy witali się z nim lub przybijali mu piątkę, a on chodził po szkole z wysoko podniesioną głową, czując się jak niezrównany przywódca całej reszty.

Kiedy już się przebrałem, zacząłem obserwować rówieśników z mojego wygodnego miejsca w kącie szatni. Większość chłopaków zmieniała ubrania, część ze sobą rozmawiała, Borsuki robiły pod ścianą szybkie rozciąganie, a Bruno i Kamil siedzieli obok siebie na parapecie. Musieli być naprawdę dobrymi przyjaciółmi, bo bezustannie spędzali razem czas. Lekko odgarnąłem wpadające mi na oczy włosy i ukradkiem przyjrzałem się chłopakom. Dostrzegłem, że Kamil palił skręta, a Bruno siedział obok w niebieskiej koszulce drużyny Borsuków i coś do niego mówił. Spojrzałem na sufit - czujnik dymu był, rzecz jasna, całkowicie zepsuty. Poza tym niemal wszystko ulatywało na zewnątrz przez uchylone za ich plecami okno. Wychodziło ono na tył szkoły, gdzie rosły cztery wielkie, ciemnozielone tuje. Nie było szans, że ktoś mógłby ich zauważyć od strony ulicy. Szatnia nie miała monitoringu, więc nikt nie kontrolował tego, co robili w niej uczniowie.

Zadzwonił dzwonek. Bruno zeskoczył z parapetu i podszedł do swojej drużyny, a Kamil, otworzywszy szeroko okno, wyrzucił na zewnątrz niedopałek. Później je zamknął i bez trudu wyciągnął zapasową klamkę z otworu. Przeszedł na drugi koniec szatni, wspiął się na ławkę i otworzył kratkę wentylacyjną. Reszta chłopców, w najmniejszym stopniu niezaskoczona jego zachowaniem, zaczęła powoli wychodzić na korytarz. Kamil wepchnął klamkę do środka wentylacji i założył niewielki kawałek metalowej kraty z powrotem na swoje miejsce. Tak banalnym sposobem uczniowie naszej szkoły oszukiwali naiwnych nauczycieli, którzy myśleli, że jak odetnie się im możliwość otwierania okna, to młodzi chłopcy nagle przestaną palić. Dodatkowa klamka w wentylacji załatwiała całą sprawę.

Powoli wychodziliśmy z szatni, a było nas tam dużo, więc każdy miał kłopot z wydostaniem się na korytarz. Drużyna Borsuków jeszcze będąc w środku zaczęła się przepychać, aż wreszcie jeden z chłopaków popchnął Bruna, który nie utrzymał równowagi i przechylił się mocno w moją stronę. Docisnął mnie do framugi drzwi, a ja nie dałem rady się wyślizgnąć ani go od siebie odsunąć, ponieważ dookoła był za duży tłum. Wreszcie chłopak odepchnął się ręką od ściany i szturchnął w tył głowy kolegę, przez którego został popchnięty, a następnie obrócił się przodem do mnie.

— Przepraszam. Nie chciałem — powiedział, spostrzegłszy jak lekko pocieram sobie skroń opuszkami palców.

Zabawne, bo te pierwsze słowa, które wtedy do mnie wypowiedział, już niedługo miały się powtórzyć: miały sprawić, że ten paradoksalnie skrzywdzony przez los chłopak oczyści się ze wszystkich swoich tragicznych w skutkach przewinień, że nagle zacznę mu współczuć i stanę się wyrozumiały wobec czynów, których się dopuścił. Bruno bardzo by chciał, żeby jego niewiele warte przeprosiny mogły cokolwiek zmienić — och, w tamtej podniosłej chwili pragnął jedynie mojego przebaczenia. Jednak — czy tego chciał, czy nie, były to zarówno jego pierwsze, jak i ostatnie słowa pod moim adresem, chociaż wtedy, w szatni, żaden z nas nie zdawał sobie z tego sprawy.

— Ej, Bruno, to jest ten, co narzygał na Łysego — szepnął jeden z Borsuków ze śmiechem, widząc, jak ich kolega mnie przeprasza. Chłopak odsunął się do tyłu, wzruszył ramionami i odszedł, ramię w ramię z Bartkiem Szczygłem, w stronę hali. Ja powoli poszedłem za nimi.

Pociski sprawiedliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz