Rozdział 14: Otwarta impreza

25 1 3
                                    




Ku mojemu zdziwieniu po pobiciu przez chłopaków nie byłem zbyt poszkodowany; dużo bardziej ucierpiała na tym moja psychika niż moje ciało. Wieczorem zdjąłem koszulkę i w łazienkowym lustrze obejrzałem bacznie te kilka siniaków, które zrobili mi koledzy Bruna. Nie wyglądały tak źle, jak początkowo przypuszczałem. Miałem nadzieję, że szybko się zagoją.

W niedzielę wieczorem przypomniałem sobie o tajemniczym pomieszczeniu na dolnym korytarzu w mojej szkole. Włożyłem więc kawałek sztywnego drutu do plecaka i w poniedziałek zabrałem go ze sobą.

Wbrew pozorom otwarcie drzwi wcale nie było łatwe. Spędziłem całą długą przerwę na próbie podważenia zastawki w zamku, ale ta cały czas ześlizgiwała się w przeciwnym kierunku. Wreszcie oparłem się mocno o drzwi, ponownie wepchnąłem zgięty drut do otworu, a jego drugim końcem zablokowałem wyginającą się zastawkę. Przekręciłem mój własnoręcznie zrobiony wytrych po raz ostatni. Drzwi otworzyły się niespodziewanie, a ja, tracąc równowagę, wpadłem do środka znajdującego się za nimi pomieszczenia.

Podniosłem się na nogi i pociągnąłem za cienki sznurek zwisający z sufitu. Stara, brzęcząca lampa rzuciła ciepłe światło na przedmioty dookoła mnie. W małej klitce, niedostępnej dla uczniów, znajdowały się duże pudła z ozdobami, w większości świątecznymi, choinki z plastiku, drzewa z tektury, wykorzystywane zapewne do przedstawień, a w kącie sporej wielkości szafka na mapy i stare książki. Nie znalazłem tam nic interesującego, a jednak nieduży pokoik pełen zakurzonych rzeczy bardzo przypadł mi do gustu. Panowała w nim cisza i spokój, było to idealne miejsce na samotne spędzanie czasu. Idealne miejsce dla kogoś takiego jak ja.

Odkąd otworzyłem tamto pomieszczenie, zaglądałem do niego każdego dnia, choć nie zawsze miałem czas, by do niego wejść. Po parunastu dniach zamykanie i otwieranie zamka zaczęło mnie irytować, więc po prostu przestałem to robić: drzwi do kantorka cały czas stały otworem, a ja wchodziłem do środka kiedy tylko chciałem.

***

Pod koniec października w mojej szkole rozniosła się informacja o otwartej imprezie, organizowanej przez jedną z trzecioklasistek. Bardzo dużo osób wydawało się podekscytowanych tamtą domówką; w końcu mógł się na niej pojawić każdy, kto tylko chciał. Wszyscy mieli możliwość zaprosić swoich znajomych i stworzyć razem ogromną, niezapomnianą imprezę. Pomysł wydawał mi się niezwykle szalony - nie sądziłem, że ktokolwiek odważyłby się zorganizować takie wydarzenie w swoim domu. Gdy pierwszy raz usłyszałem o domówce, podsłuchując rozmowę moich koleżanek z klasy, nie zastanawiałem się nawet nad wzięciem w niej udziału. Nie nadawałem się na imprezy. Byłem cichy i spokojny, nie potrafiłem tańczyć, nie miałem żadnych znajomych, z którymi mógłbym pójść. Zrażony alkoholizmem matki nigdy nawet się nie upiłem. Wiedziałem, że pójście na tamtą domówkę i oglądanie moich rówieśników, bawiących się ze sobą ze szczerą radością i energią, jedynie popsułoby mi humor.

Jednak im częściej ktoś poruszał przy mnie temat imprezy, tym bardziej byłem nią zainteresowany; zacząłem nawet zastanawiać się, co mogłoby się stać, gdybym wziął w niej udział. Mógłbym poznać nowe, ciekawe osoby spoza swojej szkoły. Mógłbym spróbować marihuany i innych lekkich narkotyków, których działanie na ludzki umysł zawsze mnie fascynowało. Mógłbym znaleźć sobie znajomych, a może nawet porozmawiać z ładnymi dziewczynami i poruszać się z nimi w rytm muzyki.

Nawet jeśli nie udałoby mi się zrobić żadnej z tych rzeczy, zawsze miałbym możliwość po prostu poobserwować. Zobaczyć, jak zachowują się moi rówieśnicy, kiedy są pijani lub naćpani. Usłyszeć wypowiedziane przez nich słowa, których na następny dzień będą żałować. Doświadczyć, chociaż przelotnie, młodzieńczej radości, pozbawionej jakiejkolwiek kontroli.

Pociski sprawiedliwościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz