VI Odraza

281 24 24
                                    

Chłopak wreszcie mógł odwiedzić swój rodzinny dom, a przynajmniej coś, co było najbliższe tej nazwie. Nie znał swojej prawdziwej rodziny, nie pamiętał swojego ojca, nie potrafił przywołać z pamięci głosu matki. Ogłosił swoje chwilowe odejście głowie rodu, przyrzekł, że wróci do wieczora.

Syn Smoka tymczasem miał na głowie więcej obowiązków, bo musiał w tym czasie pilnować swojej siostry. Miała już szesnaście lat, w każdych innych warunkach potrafiłaby sama o sobie zadbać, ale w obecnej sytuacji była narażona na ataki z każdej strony.

Z tego powodu spędzała pół dnia, od kiedy strażnik wyszedł, w gabinecie. Chłopak miał nadal mnóstwo innych zajęć.

— Dlaczego go nienawidzisz? — zapytała jego siostra. Wykorzystywała nieobecność swojego strażnika.

Spojrzał na nią zaskoczony, tym jednym pytaniem całkowicie wytrąciła go z rytmu. Przestał pisać na kartce, atrament rozlał się w kleks i zamazał starannie kaligrafowane słowo.

— Jak mógłbym go nienawidzić? — Jego wzrok był pusty, atrament dalej wyciekał na papier. — Chroni cię. Dlaczego w ogóle pytasz?

— Traktujesz go chłodniej niż największego wroga. Izolujesz się od niego, cały czas go odsuwasz. To według ciebie nie jest nienawiść?

Westchnął, schował twarz w dłoniach. Palce miał pobrudzone atramentem, od rana siedział i odpisywał na różne listy.

— Już ci mówiłem, nie potrafiłbym go nienawidzić. Zawdzięczam mu twoje życie.

— Więc traktuj go adekwatnie do tego, co jesteś mu dłużny. Odpłać mu się przyjaźnią za poświęcony mi czas.

— Nie rozumiesz — sarknął i wrócił do listów. Musiał wyjąć nową kartkę i wyczyścić stalówkę.

— Rozumiem, że jestem zbyt głupia, byś dopuścił mnie do swoich problemów. Kiedyś uczyłeś mnie wszystkiego, co sam wiesz. Teraz nawet ze mną nie rozmawiasz.

Wstała, odwróciła się w stronę drzwi, ale poczuła mocny uścisk na swoim nadgarstku.

— Zostań, przepraszam. Powiedz mi wszystko. Gdzie on jest? Zaraz po niego poślę, powiesz mu, że nie darzę go nienawiścią.

Podkręciła w milczeniu głową, wyszarpnęła dłoń z uścisku.

— Nawet nie wiesz, że nie wrócił od wczoraj do domu — wyszeptała. — Mogło mu się coś stać, mógłby umierać, wykrwawiać ci się na rękach, a ty byś nie zauważył.

Wyszła z gabinetu, zostawiając brata samego. Nie chciała nawet widzieć go na oczy.

Wybiegł za nią, co było na tyle niespodziewane, że prawie podskoczyła ze strachu, słysząc kroki za sobą. Jej brat, głowa rodu, nigdy by nie biegł za nią w tak błahej spawie, a jednak.

— Nie wiesz, gdzie on jest? Miał wrócić wczoraj wieczorem, tak powiedział, kiedy prosił o pozwolenie na wyjście.

Dziewczyna zignorowała go, weszła do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi. Wiedziała, że brat za nią nie pójdzie, bo ryzykowałby jej całkowitym milczeniem na co najmniej tydzień. Już dawno temu przekonał się o skuteczności jej gróźb. Nie odezwała się słowem, choć przyjechali akurat goście, zadawali jej różne pytania, a brat wręcz błagał ją o wybaczenie. Była nieugięta. Identyczny chłód nie ustępował z jej oczu od śmierci ich ojca.

Nie wychodziła z pokoju przez parę godzin, po raz piąty czytała swoją ulubioną książkę. Celowo ignorowała kroki na korytarzu. Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, cienie tańczyły na ścianach. Była rozgoryczona, czuła frustrację kotłującą się w żołądku. Nie znosiła tego, jak jej brat dystansował się od wszystkich. Zbyt poważnie traktował swoje dziedzictwo, zbyt dużą wagę przykładał do zachowywania powagi. Miał zaledwie dziewiętnaście lat, a już wszystkie ciotki i wujowie niezbyt dyskretnie napominali o ślubie i dzieciach.

Anafora || shin soukoku ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz