XVII Dziesięć

241 20 63
                                    

Ponownie obudził się z jego imieniem na ustach:

— Atsushi.

Nie wołał go, bezwiednie wymówił jego imię, to samo, które z bólem krzyczał nieznajomy chłopak z jego snów. Ta senna mara, która nie istniała.

Nie, on przecież istniał. Znał tego chłopaka bardzo dobrze, bo był nim. To był on, dziesiątki lat temu. Wszystko zaczęło mieć sens: te sny, dziwne uczucie niepokoju w stosunku do Atsushiego. Budziły się niewypłakane łzy z poprzedniego wcielenia, które nie zostało ukołysane do snu w ukochanych ramionach.

— Wołałeś? — Nad jego łóżkiem pojawiła się rozbudzona już twarz Nakajimy. Chłopak nie spał od jakiegoś czasu, rano lubił wychodzić przed wszystkimi do kuchni, żeby zrobić kawę, gdy akurat miał zmianę.

— Znam cię. — Akutagawa usiadł niezgrabnie, wydostając się spod pościeli i wskazał na niego palcem. — Pamiętam cię.

Atsushi roześmiał się.

— Powinieneś. Zostałeś zmuszony do mieszkania ze mną.

Próbował połączyć te dwie osoby: jedną, którą jego dawna wersja kochała, i drugą, którą obecny Akutagawa chyba powoli zaczynał mimo wszystko tolerować.

— Wierzysz w poprzednie wcielenia? — wypalił.

— Nie wiem. Czy mogę jednoznacznie wierzyć albo nie w coś, czego nikt nie udowodnił albo nie obalił?  — Wzruszył ramionami. Kawa parowała w kubku, który obejmował dłońmi. — Dlaczego pytasz tak nagle?

— Nie wiem.

Atsushi zrzucił jego dziwne zachowanie na karb snu, z którego dopiero co wybudził się Akutagawa.

— Robisz coś na majówkę? — zapytał Akutgawa, a Atsushi pokręcił przecząco głową. — W takim razie jedziesz ze mną do cioci. To siostra mojego taty, ma wielki, stary dom pośrodku niczego. Idealne miejsce do pikników.

Nie miał pojęcia, dlaczego to zaproponował. Tak naprawdę wcale go tam nie chciał, zdecydowanie wolałby ograniczyć ich kontakt do minimum, stopniowo znikać z jego życia, aż wreszcie uciec całkowicie. W ten sposób nie przegrałby zakładu, ale nie musiałby też brać udziału w tych głupich zadaniach i wycieczkach. Wyprawa do ogrodu botanicznego go wykończyła, a dręczące go ostatnio bóle głowy nie pomagały. Próbował już pić więcej wody, wysypiać się, ale one się nasilały.

Aż wreszcie dzisiaj przypomniał sobie wszystko.

Z pewnością minie trochę czasu, nim przetrawi sobie tę informację. Póki co postanowił wierzyć w swoje sny, bo alternatywą była wizyta u psychiatry. Wszystko wskazywało jednak na to, że pamiętał te zdarzenia jako jedyny. Atsushi nie wiedział, o co mu chodziło.

To lepiej. Jeśli obaj pamiętaliby, co łączyło ich w przeszłości, zrobiłoby się niezręcznie. Wzdrygnął się na wspomnienie snów. Spojrzał na swoją dłoń, którą dotykał jego włosów, rozgrzanej skóry, pościeli, bandaży i niemal natychmiast odwrócił wzrok. Ogarnęło go dziwne uczucie, które mógł nazwać chyba jedynie odrazą: nieprzyjemne gorąco przypominające to przy otwieranym piekarniku, miliony zlewających się ze sobą myśli i obrazów, w których dominowało jedno imię, ściśnięte gardło.

Jak mógł żywić do niego uczucia? Gorzej, jak mogły one być odwzajemnione? Gdyby nie nieszczęśliwych zbieg zdarzeń, w tamtym świecie żyliby prawdopodobnie razem. Byliby szczęśliwi. Wszyscy zastanawialiby się, czemu nie ożenił się, a on wymawiałby się natłokiem obowiązków. Dla obecnego Akutagawy było to nierealne, niemożliwe, dziwne.

Nigdy nawet nikt mu się nie podobał. Jasne, uważał, że ludzie są ładni, ale w ten sam sposób, w jaki mógłby nazwać dzieło sztuki. Jeśli można zakochać się w obrazie, u niego właśnie tak to wyglądało. Nie miał zresztą okazji poznać kogokolwiek na tyle, by zacząć coś czuć, a przynajmniej tak twierdził, bo ludzie przecież nie są kimś zainteresowani, gdy spotykają go po raz pierwszy. To tylko wytwór filmów.

Anafora || shin soukoku ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz