XXXIV Dwadzieścia Siedem

191 20 48
                                    

Atsushi obudził się z nieludzkim charkotem wydobywającym się z jego trzewi.

— Umieram — wymamrotał.

Pamiętał wszystko, nie był przecież aż tak nietrzeźwy, ale mimo to nie przywykł do tak dużej ilości alkoholu w ciągu jednej nocy. Utrzymywanie przeciętności i odwracanie od siebie uwagi wymagało wręcz maksymalnej kontroli, a picie ją odbierało. Był zbyt praktyczny, by rujnować swoje wysiłki dla chwili zabawy.

Dlatego właśnie nie wyrobił sobie odporności i teraz umierał, chociaż bardziej z zażenowania. Wolałby chyba nie pamiętać, co mu wczoraj mówił.

— Dzień dobry — przywitał się Akutagawa.

Spojrzał na od niedawna swojego chłopaka, który na jego widok odwrócił się do ściany. Akutagawa powstrzymał śmiech, żeby nie zranić jego i tak kruchej dumy, ograniczył się do dotknięcia przelotnie jego włosów.

— Śniadanie gotowe. Niestety ubranie musisz naszykować sobie sam, chociaż…

Nie dokończył, kiedy zrozumiał, co tak naprawdę chciał powiedzieć. Chociaż być może kiedyś i tym będę potrafił się zająć. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął z taką swobodą widzieć go w swojej przyszłości, jakby był tam od zawsze. Czymś najnormalniejszym w świecie było, że kiedyś Atsushi będzie mógł tylko wstać i się ubrać, bez wybierania rzeczy z szafy, bo zrobi to za niego Akutagawa. Będzie wiedział, co lubi nosić, gdzie trzyma koszulki, którą akurat chce założyć. Kiedyś to będzie coś zwykłego, zupełnie jak opadające liście jesienią. Akutagawa czuł jednak, że równie jak kolorowymi liśćmi będzie zachwycał się taką codziennością.

Teraz nie wiedział jeszcze takich rzeczy, więc nie mógł wyręczyć Atsushiego i oglądał, jak z męką zwleka się z łóżka. Fizycznie nawet aż tak nie cierpiał, za chwilę mu przejdzie. Ucierpiała jego duma. Nie zdawał sobie sprawy, że Akutagawa nie spał pół nocy, bo nie potrafił przestać widzieć go po zamknięciu oczu. Był przyczyną ciemnych cieni na jego twarzy.

— Słuchaj, co do wczoraj… — zaczął powoli, liczył, że Akutagawa mu przerwie, byle zyskać parę sekund, ale tak się nie stało. — Dzięki. Mówiłem parę głupich rzeczy, ale wszystkie były prawdą i mimo że niektóre były idiotyczne, nie żałuję tego. Naprawdę ci ufam i, jak widać, miałem rację. Chociaż mogłeś przynajmniej mnie przytulić.

— Nie chciałem niczego nadużywać — wyjaśnił Akutagawa.

Atsushi w tamtym momencie poczuł, że zapada się w ciepły, złoty jak skrystalizowany miód piasek jeszcze głębiej. Tkwił w nim już po ramiona, ale teraz dotarł do jego szyi. Dlaczego Akutagawa musiał być aż tak porządny?

Zazwyczaj ludzie pytają o zgodę, gdy chcą kogoś po raz pierwszy pocałować, czasami też później i wtedy, gdy proszą o coś więcej. Akutagawa za to czuł, jakby nadużyciem było choćby przytulenie go, gdy nie był w pełni świadomy, a przecież Atsushi nie był aż tak nietrzeźwy, tylko odrobinę. Nikt nie wymagałby od Akutagawy, by wtedy go od siebie odsuwał, ale mimo wszystko to robił. Z troski, z szacunku, z miłości, bo przerażała go wizja, że mógłby zrobić cokolwiek, czego Atsushi by tak naprawdę nie chciał.

Podniósł się gwałtownie, skrzywił się na nagły ból głowy, ale szybko go zignorował. Podszedł do Akutagawy w piżamie i rozłożył ramiona.

— Teraz możesz mnie przytulić — powiedział stanowczo. Poczekał, aż chłopak go obejmie, by dodać: — Jesteś idealny. Nie bój się, bo przecież pozwolę ci na wszystko, tylko przestań wreszcie obawiać się najgorszego. To się nie powtórzy, już minęło.

Przymknął oczy, odetchnął głęboko, pozwolił mu upewnić się, że jest cały, że wcale nie krwawi ani nie ma gorączki. Wierzył, że kiedyś ten strach minie, ale czekało ich jeszcze sporo pracy. Być może wiedza była dla Akutagawy karą, a może ostrzeżeniem. Tak czy inaczej, nie chciał, żeby to się powtórzyło.

Anafora || shin soukoku ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz