XXVIII Dwadzieścia Jeden

184 21 16
                                    

Zobaczył go wreszcie, identycznego i innego jednocześnie. Nie zmienił ubrania, wciąż miał na sobie czarną koszulę i ciemne dżinsy, ale włosy miał upięte wsuwkami, dużą rolę na pewno odegrał też lakier, bo parę kosmyków opadało mu falą z boku twarzy, a reszta została zaczesana do tyłu. Biel mieszała się z czernią w chaotycznym witrażu. Nie wyglądał na zadowolonego, dłonie wcisnął w tylne kieszenie, przez co był nieznacznie odchylony, ramiona i szyję wygiął delikatnie do tyłu, wzrok wbijał w żyrandol pod sufitem. Marszczył brwi, za sprawą kosmetyków pełniejsze niż zwykle, cienie pod jego oczami zniknęły, pojawiła się za to czerń dookoła powiek i odrobina rozświetlacza na nosie i kościach policzkowych. Z pewnością Gin dokonała jeszcze wielu innych niedostrzegalnych dla niewprawnego oka poprawek, ale Atsushi ze zmian widział tylko to. Zauważał natomiast, że jego oczy były szare jak dawniej, ale dzięki cieniom dookoła przybrały głębszy, bardziej burzowy odcień. Usta krzywił w grymasie, a właśnie ten wyraz był tak boleśnie znajomy. Cała jego postawa krzyczała irytacją i niechęcią, a mimo to Atsushi mógł dostrzec miłość dla siostry w pewnych liniach delikatnego makijażu, prawie filmowego, niezauważalnego poza cieniami. Gdyby nie robił tego dla siostry, nie siedziałby tak spokojnie.

— Jak ci się podoba? — zapytała Gin.

Atsushi nawet nie wiedział, co powiedzieć. Przez tę minutę milczenia zapomniał o tak trywialnej czynności jak oddychanie, wziął więc głęboki wdech, czym kupił sobie trochę czasu.

— Jest znośnie — wydukał sylabami, zamrugał parokrotnie i na siłę skupił się na obserwowaniu swoich kolan.

— Tylko znośnie? — jęknęła zawiedziona dziewczyna. — Starałam się, ale on ciągle narzekał. Nie pozwolił mi na błyszczyk.

Atsushi ujrzał w tym swoją szansę na ratunek. Jedyną i najbardziej desperacką.

— Zmuś go — zasugerował.

Odetchnął z ulgą, gdy po małej szamotaninie zniknęli z powrotem w łazience. Przyłożył dłoń do piersi, czuł, że jego serce bije zdecydowanie zbyt szybko i zastanawiał się właśnie, czy powinien zgłosić się na SOR, kiedy drzwi otworzyły się i został z nich wypchnięty Akutagawa.

Atsushi przypomniał sobie, kogo ma grać. Najbardziej przeciętnego współlokatora z możliwych. Lubił spokój, ale bez przesady. Uczył się, ale bez przesady. Był porządny, ale bez przesady. Uważał, że Akutagawa wygląda niesamowicie, ale nie mógł wychodzić ze swojej roli, w końcu na szali było zbyt dużo. Mimo starań nie mógł jednak przestać wpatrywać się w ten głupi błyszczyk. Zastanawiał się, czy ma jakiś smak, prawdopodobnie tak, skoro Akutagawa jeszcze nie wytarł go wierzchem dłoni. Resztką sił go tolerował, więc powinien być całkiem dobry. Wyglądał na truskawkowy, prawdopodobnie był truskawkowy.

— Lepiej?

Gin wyszła, by zaprezentować swoje dzieło, a Akutagawa niechętnie pozwolił jej się ustawić tak, by prezentować się jak najlepiej, w końcu to ona była profesjonalistką.

— Potrafisz bardzo profesjonalnie podkreślić czyjeś cechy charakterystyczne. — Atsushi balansował na cienkiej linie, najchętniej skończyłby mówić w tej chwili, zanim wymsknie mu się coś nieodpowiedniego, ale Gin czekała na kontynuację. — Światło idealnie współgra z charakteryzacją, świetnie umiesz wyczuć najlepszy kąt ustawienia.

Celowo nie wspominał bezpośrednio o jego wyglądzie. Szło mu całkiem dobrze, miał realne szanse, by z tego wybrnąć.

— Lepiej z tym nieszczęsnym błyszczykiem czy bez? — dopytywała Gin.

Atsushi już miał powiedzieć, że to zależy od modela, już miał zakończyć te tortury w przyzwoity sposób, kiedy Akutagawa spojrzał na niego błagalnie. Po raz pierwszy od kiedy dorwała go Gin spojrzał na niego, dodatkowo we wzroku kryła się prośba, której Atsushi niestety nie potrafił odczytać. Pokręcił głową, wyłącznie ruchem ust powiedział mu, że nie rozumie. Jakimś cudem się uspokoił i kryzys został zażegnany, gdy Akutagawa westchnął i przesunął górną częścią nadgarstka po ustach, zostawiając wodnistoczerwoną smugę.

Anafora || shin soukoku ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz