XXXII Dwadzieścia Pięć

171 16 32
                                    

To był ich ostatni dzień na uczelni w tym semestrze.

Szukała go od jakiegoś czasu, a kiedy wreszcie go znalazła, nawet nie zwrócił na nią uwagi.

Opierał się o ścianę, Justyna stanęła obok i podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem. W końcu przestała szukać, bo zobaczyła siedzącego przy stoliku chłopaka. Przed sobą miał rozłożone jakieś cztery grube podręczniki, mnóstwo luźnych kartek i długopis. Czarna skórzana torba była niedbale rzucona na drugi fotel, a on sam marszczył brwi z irytacją. Co chwilę kręcił głową, a wtedy jego czarne włosy z białymi pasemkami falowały delikatnie. Założył stopę w bucie na grubej, parocentymetrowej podeszwie na kolano.

Dziewczyna spojrzała na niego i uśmiechnęła się złośliwie.

— Nie miałeś czasem go zniszczyć? — zapytała.

— Plany nieco zboczyły z głównych torów, ale idzie mi świetnie w dostosowywaniu się do sytuacji.

Teraz już parsknęła śmiechem.

— Jakim cudem? Przecież on podobno nigdy nie odezwał się do nikogo, jeśli to nie było absolutnie konieczne.

Kiedyś Atsushi też tak myślał. I pomyśleć, że to wszystko stało się, bo czytał książkę w pracy na feriach.

— Patrz.

Skinął głową w jego kierunku i odepchnął się od ściany. W paru krokach spokojnie podszedł do stolika, nie spieszył się, bo wiedział, że nie musi. Poprzednie dziewięćdziesiąt jeden lat w zupełności wystarczy.

Stanął za nim, delikatnie dotknął jego ramienia.

— Dzień dobry — przywitał się.

Nie czekał na reakcję nawet sekundy, bo Akutagawa natychmiast odwrócił się w jego stronę i, ku zaskoczeniu obserwującej sytuację dziewczyny, uśmiechnął się nieznacznie.

— Chciałeś coś? — zapytał, skanując Atsushiego wzrokiem. Szukał jakichś wyraźnych oznak, że przyszedł do niego z konkretnego powodu. Na przykład zgubionego klucza do akademika, jego braku na kolorowym breloczku.

— …Przypomnieć, że o szesnastej masz czekać pod uczelnią. — Zrobił krok w prawo, znalazł się obok stolika i grzebał mu w notatkach. — Oślepniesz kiedyś od tego.

— Muszę cię pokonać, prawda?

— Możesz spróbować.

Odwrócił się, ale wcześniej jeszcze niemal niezauważalnie przykrył na ułamek sekundy jego dłoń swoją. Wrócił pod ścianę, gdzie Justyna stała z otwartymi z niedowierzania ustami.

Przez chwilę po prostu obserwowała swojego kolegę, jakby dziwiąc się, że wciąż stoi przed nią cały i zdrowy, aż w końcu zaakceptowała odrobinę rzeczywistość.

— Czy on się do ciebie uśmiechnął? — zapytała odrobinę za głośno, a ktoś na korytarzu odwrócił się w jej stronę.

— Nie pierwszy i nie ostatni raz.

Nie przestawał jej zaskakiwać. Czekała, aż powie coś więcej, ale on najwyraźniej już skończył, a ona nie chciała zmuszać go do zwierzeń. Jeśli poczuje taką potrzebę, powie jej. Nie oczekiwała niczego więcej, nie byli na tyle blisko. Szybko zmieniła temat na jakiś bardziej neutralny, Atsushi zaś nie obejrzał się już na Akutagawę, jakby wcale z nim nie rozmawiał.

***

Wieczór był gorący. Upalne powietrze stało w miejscu i nawet najlżejszy wiatr nie chciał go ruszyć, więc otwarcie okien niewiele dało. Był dopiero czerwiec, nie powinno być aż tak ciepło, a mimo to Atsushi leżał na wznak na łóżku i zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek poczuje łaskę chłodu na ciele. Nie wiedział, ile czasu minęło, od kiedy się położył, ale w pewnym momencie Atsushi oświadczył, że idzie na zakupy. Jeszcze nie wrócił, ale ledwo minęła dwudziesta. Sekundy wlokły się w nieskończoność, a może właśnie galopowały, nie potrafił stwierdzić.

Anafora || shin soukoku ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz