II Niezmywalna klątwa

606 42 44
                                    

Tego miesiąca wyjątkowo dużo padało. Deszcz spływał strugami z nieba również tego dnia, gdy wszyscy byli pogrążeni w żałobie. Toczony chorobą znamienity kazoku, książę i głowa klanu Smoka odszedł. Zostawił swoją żonę wraz z dwójką dzieci, boczne gałęzie klanu nie mieszkały w głównej rezydencji. Domostwo opustoszało, bo chociaż uboższe o zaledwie jedną osobę, całe życie dotychczas w nim obecne ustało.

Podczas uroczystości pogrzebowych dalsi krewni kłócili się o spadek, młodsi nie pamiętali już zasług wielkiego założyciela rodu, ojca zmarłego. Starsi wspominali jego dokonania, o których nikt poza nimi nie chciał słuchać. Panował gwar i harmider, podniesione głosy mieszały się ze sobą jak składniki gęstego sosu. Ulewny deszcz uderzał ostro o dach domostwa, pogoda była idealna na przyjście duchów, wydawało się, że niematerialna Ameonna stoi tuż za ramą okienną. Każdego interesowało wyłącznie to, co zostawił po sobie zmarły. Pola, tytuły, posady. Żona i matka siedziała milcząca, z wyraźnym bólem wymalowanym na twarzy słuchała kłótni mężczyzn. Jako osoba najbliższa zmarłemu powinna mieć decydujące zdanie, jednak nikt jej nie słuchał. Dopóki jej dzieci nie zostaną bezprawnie ograbione ze swojego dziedzictwa, będzie przysłuchiwać się bez słowa.

Nikogo nie obchodził mały chłopiec, może jedenastoletni, który schowany w kącie kulił się przed deszczem. Przerażony całą sytuacją, przytłoczony i skąpany smutkiem. Nie wiedział jeszcze, co znaczyła dla niego śmierć jego ojca. W tamtym momencie nie był już bowiem małym chłopcem, lecz najstarszym i jedynym synem. Kiedy zobaczył nad sobą błysk miecza odbijającego światło świecy, w jego oczy wreszcie wkradło się zrozumienie, z gardła wydobył się wrzask.

— Nie chcę! — krzyczał, paskudnie chrypiąc. Co chwilę pociągał nosem, znowu był przeziębiony. Miał słabe ciało, i, jak miało się później okazać, wolę. — Nie chcę, nie chcę, nie chcę!

Machał zaciśniętymi rękami, odtrącał od siebie miecz ojca. Wszyscy byli przeciwko niemu, nawet matka chwyciła go za nadgarstki i unieruchomiła.

— Musisz iść w ślady ojca, to twoje przeznaczenie.

Nie rozumiał jeszcze, co to znaczy. Nie widział stawianych przed nim oczekiwań. Tamtego dnia został głową rodu, ponieważ był wystarczająco dorosły, ale za młody, by iść na wojnę jak wszyscy jego kuzyni. Spadł na niego ciężar, którego nie da rady udźwignąć.

— Matko — błagał, czepiając się jej spódnicy. — Matko, ja nie chcę.

— W przyszłości zostaniesz generałem. — Jej spojrzenie było twarde, chociaż wcześniej zawsze patrzyła na niego z czułością. — Wyprostuj się, przestań się mazać. Zachowuj się tak, by twój ojciec był z ciebie dumny.

Niebo przeszyła błyskawica, niemal natychmiast podążył za nią grzmot. Sylwetka Deszczowej Pani za oknem była prawie widoczna. Zebrana wokół rodzina uważnie obserwowała, jak jedenastoletni chłopiec chwiejnie podnosi miecz niewiele krótszy od niego samego. Metal był ciężki, cięższy, niż się wydawał. Jego ojciec naprawdę tym walczył? To ten sam kawałek żelaza, którym dziadek ścinał głowy wrogom?

Poczuł napływające do oczu łzy, czym prędzej je zdusił. Nie rozumiał jeszcze wiele, ale wiedział, że w żadnym przypadku nie może okazać słabości. Wciąż był dzieckiem, jeszcze do niedawna jak dziecko był traktowany. Kiedy jego ojciec zaczął podupadać na zdrowiu, chłopiec zauważył, że inni zachowują się w stosunku do niego inaczej. Coraz częściej otrzymywał lekcje kenjutsu, drewniany miecz zastąpił prawdziwy, ciężki, metalowy. Taki, którym można odebrać życie. To nie była już zabawka, a czasy, gdy mógł z samego rana zaskakiwać ojca, skacząc na niego z drewnianą kataną i tym samym wybudzając go ze snu, minęły bezpowrotnie.

Anafora || shin soukoku ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz