VIII Oparcie

237 22 22
                                    

Chłopak zerwał się gwałtownie, kiedy ktoś dotknął jego ramienia.

— Proszę wstać, proszę pana, za chwilę przyniosę śniadanie, w tym czasie proszę się przebrać, ubrania nie są wyprane, w przeciwnym razie byłyby mokre, ale ciocia odświeżyła je na tyle, na ile było to możliwe — wyrecytował na jednym wydechu Strażnik.

Był już ubrany, rozbudzony i delikatnie zdyszany. Cokolwiek robił wcześniej, był na nogach już od jakiegoś czasu.

— Jakieś wieści z rezydencji?

Chłopak podniósł się z łóżka, podniósł swoje ubranie z krzesła i wszedł za parawan, którego wcześniej nie zauważył. Zobaczył, że strażnik odwraca się jeszcze tyłem do niego.

— Pańska siostra ma się dobrze — odpowiedział spokojnie. — Nikt nie napadł na dom, jeszcze nie wybuchła wojna, chociaż mówią, że to nieuniknione. — Zaczął bawić się sznurkiem przy rękawie, jego stare ubrania były niepraktyczne i za ciasne. Czekał, aż będzie mógł zaprowadzić głowę rodu na śniadanie. — Pańska siostra kazała przekazać, że nie musimy się spieszyć.

— Byłeś u niej? — dobiegający zza parawanu głos był pełen niedowierzania.

— Wujek pożyczył mi konia. — Chłopak oparł się plecami o stojący w poprzek pokoju regał z książkami. To stąd brały się wszystkie jego najśmielsze fantazje dzieciństwa.

Nawet z koniem niecałe czterdzieści kilometrów było sporą odległością.

— Która godzina?

— Szósta, tak jak kazał pan wczoraj.

Czyli wstał przed piątą, żeby upewnić się, że jego siostrze nic nie grozi. Był w stanie zrobić to wszystko, chociaż nikt mu nie kazał.

Syn Smoka wyszedł zza parawanu, miał już w miarę przyzwoicie związane włosy, a w czymś innym niż piżamie wyglądał nieco bardziej profesjonalnie. Cienie pod oczami jednak zostały.

Strażnik powstrzymał uśmiech cisnący się na usta. Jeszcze nigdy nie widział wielkiego przywódcy rodu zaspanego.

— Sądząc po pańskim wyglądzie przed chwilą mniemam, że nie spał pan dobrze — skomentował. — Niezmiernie ubolewam nad tym faktem, jednak jeśli jest pan gotowy, nalegam na śniadanie.

Nie mógł powiedzieć wprost, że umierał z głodu. Od czwartej rano nie miał w ustach nic prócz wody i ciastek, które niemalże siłą wcisnęła mu dziewczyna, dla której przejechał taki szmat drogi

To było niesamowite, jak mimo okruszków snu, jakie złapał tej nocy, wczesnej pobudki, męczącego galopu, załatwianiu rozmaitych spraw w głównej rezydencji oraz jeszcze prawdopodobnie mnóstwa innych problemów, z których się nie zwierzał, ten chłopak trzymał się prosto, z zachwytem spoglądał na świat. Przy pasie miał krótki miecz, wygodniejszy do noszenia na co dzień, nadgarstek oplatała czerwona wstążka niewiadomego pochodzenia.

— Zrobiłem dosyć dużo hałasu, kiedy wjeżdżałem przez bramę — dodał Strażnik. Szli korytarzem, zapach prowadził ich jak rodzic prowadzi za rękę małe dziecko. — Udało mi się wyjechać niezauważenie.

Celowo sprawił, żeby wszyscy wiedzieli, że strażnik siostry głowy rodu jest na miejscu, że rezydencja nie jest niestrzeżona. Nikt nie widział, jak wyjeżdżał, więc musiał nadal tam być. Zazwyczaj nie miał okazji tak bezpośrednio udowodnić swojej inteligencji, ale kiedy już mógł, robił to spektakularnie. Zazwyczaj był taki cichy, od czasu do czasu tylko wtrącił jakąś ciętą uwagę zawoalowaną w komplement. Nie odzywał się, gdy nie musiał, jednak w swoim prawdziwym domu wydawał się zupełnie inny.

Anafora || shin soukoku ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz